wtorek, 29 grudnia 2009

Jest taki czas

ie jak że chciałoby sie na chwile zniknąć i wrócić po pewnym czasie. I ja to teraz mam. Zawsze w okolicach nowego roku. Nawarswianie sie wątków, nieregulraności, choćby pracy, wytracenie z własnego trybu życia, przemieszczenia. Ustalenia, przymusy. Decyzje. Uff. Podsumowania.
Wszystko napada mna mnie bezszelestnie, bezwiednie, kierując sie na mnie jak samonaprowadzajacy sie pocisk.

Pamiętam, że zawsze trochę tak było, ale trochę, że w dzieciństwie był to dość szary czas, rozswietlany wizytami do sklepów, żeby popatrzeć na sukienki. W telewizji pojawiały się panie, które pokazywały lakier z brokatem. I makijaż na Sylwestra.


Teraz, w ten czas robie sie nieznosna jak znajomi mistycy, którym niezdrowo świecą się oczy. Wszystko jest nie tak, a najbardziej ja. Nie ma przyszłości, fajne teksty pisza inni, a najlepiej trzy roczniki w dół. Stan bezwolnosci rozbijają inni, co chcą, a zaskakuje mnie to w stopniu z jednej strony wielkim, z drugiej - nie jestem na tyle otwarta, żeby wielki stopień mógł na dłużej zatrzymać się w glowie.

Gdybym była religijna, poleżałabym sobie teraz krzyżem. A tak przychodzi mi na myśl asram lub klasztor, w ktorym i tak bym zwariowała. Postanawiam wiec, że należy po raz pierwszy w zyciu mieć 18 lat, przebrac się za Panią Smith, zabrac Pana Smith i pojechac gdzieś, zmieniając czesto miejsca pobytu oraz tożsamość. Nie spodziewajcie sie mnie, będe niespodziana.

wtorek, 15 grudnia 2009

Znów znalazłam

blog Sabiny z Manto i - teraz - fajnego miejsca Cafe Zwierzyniec. Jest o jedzeniu.... A nazywa się świetnie: GŁODNE KAWAŁKI.

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Syndrom wracania

do siebie, do bloga:
sprawdzasz, co u innych. Nie ma Marianny i Pawla od jakiegos czasu, u Agi nic, Jola też przycichła, choć na Manniespontanie przedostatni wpis to majstersztyk. Może taki czas? Wracajcie.

Coś do ssania

stałam się wierna fanką bloga Majka, przeMajka, lovely Majka. Koniecznie przeczytajcie wpis o tabletkach na gardło tu.
Chcialoby się rzecz - świety człowiek tego bloga pisze. Natchniony.

podróż sentymentalna

nareszcie przyszedł stan, który leczy.
ustawia mózg w kierunku wschodnim.

wyjrzałam przez okno i jeszcze nie poczulam, przyszlo po chwili z lawiną wspomnień, z szwendaczem i pociągerem. z mini-stasiukiem uczepionym rękawiczki. od razu pojechalam, by wsiążść w pociąg, by doznać podrózy, by udać się do DOMU. od razu wiem, ze dom na wsi, ze Breughel się liczy, zę rysunek brzydkiej, odrapanej morelowej stacji kolejowej w rozmiarze szklanki - wydobędzie sie pod wpływem niewielkiej zawiei.

to taki troche obciachowy stan. stan, kiedy liczy się Boże Narodzenie. i kiedy wchodzi się do księgarni i szuka wspomnianego Stasiuka i Tokarczuk. Taki wygnaniec. Że Lanckorona i że ubranie z polaru, bo ciepło. i że skrzypi pod butami i ze chce się czuć zapachy. polska skandynawia w skali duchowej.

tak się ciesze, ze przyszła.

niedziela, 29 listopada 2009

I tak przez chwile myslałam, ze

moze będę porządna i bede o wzglednej normalności, ale nie bede.
Ludzie są głupi i nieszczęsliwi kiedy żyja w heteronomii wszelakiej. Różnorodność leczy. Uff. No to będę nadal niezgodna z charakterem wszelkich skupisk ludzkich, które znam, poza czasem i w słowie. Moje małe schowanko.

Posłucham sobie piosenek Burta Bacharacha, ha!

czwartek, 12 listopada 2009

Obudzilam się o 6

z taką myslą, ze moja matka ma najpiekniejszy głos na świecie. I ze ja - wewnątrz - caly czas probuję mówic tym głosem. A potem zaczełam opisywać ten glos i to bylo superprzyjemne. Nie wiedzialam, ze znam tyle ladnych słów. (Nadal jestem nieprzytomnie zakochana w swojej matce.)Samolot.

wtorek, 10 listopada 2009

Czasami

się budzisz i już wiesz, ze dzis jest ten dzień , ze wszyscy bedą od ciebie coś chcieli. Jesli jednoczesnie jest to pora roku na ktora nie umiesz sobie kupowac ubrań, bo ci sie wydaje , ze nie istnieją - tough shit.
Dzis jest ten dzień i ta pora. Jak na człowieka tym przygniecionego działamm calkiem spokojnie. Mysle, ze mój problem mogłyby rozwiazac dwie rzeczy: praca biurowa i przynalezenie do subkultury obdarzonej dress codem. Hm. Tempting.

poniedziałek, 9 listopada 2009

piątek, 16 października 2009

"Pani Dalloway" była jedną z ulubionych ksiązek Susan Sontag.

prezent od przyjaciółki, takiej &*^

że A

jak ambicja. teraz zdalam sobie sprawę.
i że za mało ostatnio

czwartek, 15 października 2009

kosmetykowy doppelganger

Od paru tygodni moja skrzynkę zalepiają kupony promocyjne Sephory. Takie, ze zebrała pani mnóstwo punktów i że ma pani 10% zniżki. Mam ich na pęczki. Po kolejnej włączyła mi się ekologia, uczciwości jakiś taki jakiś pęd do tego, ze w sumie to jakiś harassment jest kapitalistyczny. Zadzwoniłam na infolinię. Pani zaczęla sprawdzać.
- Ależ pani należą się te wszystkie kupony! Wydała pani w końcu 21 000 zł u nas...
Okazało się że mam drugą mnie, przycupniętą na karcie lojalnościowej. Drugą mnie, która wydała około 20 tysięcy złotych na kosmetyki od stycznia :) I pani, która przekonuje mnie, ze spoko, ze tyle wydałam, mam się nie martwic i w końcu przed sobą do tego przyznać... Nie mogla mi jednak powiedzieć kim "ta druga" jest... Szkoda. Moze się zglosi po kupony.

czwartek, 8 października 2009

Premiera książki Susan Sontag O fotografii

Premiera książki Susan Sontag O fotografii

Już w poniedziałek 19 października 2009 wydawnictwo Karakter i krakowska księgarnia House of Albums zapraszają wszystkich czytelników na premierę książki Susan Sontag O fotografii.

Tego dnia w księgarni House of Albums przy ul. Tomasza 25 w Krakowie będzie można kupić nowe wydanie tej legendarnej książki.

Wszystkie osoby, które tego dnia kupią O fotografii, będą mogły wziąć udział w onkursie, w którym nagrodą jest album Annie Leibovitz Women ze wstępem Susan Sontag, ufundowany przez księgarnię House of Albums.

Zapraszamy!

Wydawnictwo Karakter i księgarnia House of Albums

Patronem wydarzenia jest Miesiąc Fotografii w Krakowie :)

poniedziałek, 5 października 2009

"jesień już, Panie, a ja nie mam domu"

Tkaczyszyn - Dycki dostał Nike. Czuję to dziwnie, osobiście (egocentrycznie!) - trochę tak, ze moje dzieciństwo zostanie oficjalnie rozczytane przez bywalców Empiku. "Czytając jego wiersze jak mapę - pisze Agata Piecuch - można pojechać w ciemno w okolice Lubaczowa i odnaleźć miejsca, które opisał". Pamiętam jak wiele lat temu odkryłyśmy z mamą jego wiersze (jakaś tragicznie tania książka...)o sklepie, gdzie wszyscy kupowaliśmy buty na pogrzeb.

Ciekawe ile osób "przegapi" w jego twórczosci homoerotyzm. Nawet Sobol nie. Może coś się zmienia?

sobota, 3 października 2009

Nie lubie już Hanka

Obejrzałam dwa pierwsze odcinki 3 serii Californication. No i nie lubię już głównego bohatera. Jest zbyt prawdziwy. Wszystko jest zbyt prawdziwe i zamiast rozwiązywalnych komplikacji mamy ludzi, którzy średnio uczą się na swoich błędach. Albo takich co się dopiero uczą, a obserwowanie mozolnego rozwoju innych jest męczące... uff. Pooglądam jeszcze ten dramat i zobaczymy czy się coś zmieni. Pewnie zrobili fokusa i wiedzą , ze musi, ale nauczona przez L Word - niekoniecznie w to wierzę. Jakis Ozon sie z tego robi i Bergman uffff... :)

czwartek, 1 października 2009

Jestem jak inni

usłyszałam te piosenke na końccu piatego odcinka piatej serii "Trawki" i od razu zaczelam szukać co to. A w internecie juz pelno stron o tym - "co to za piosenka na końcu piatego odcinka... etc. Dzieki temu mam wszystko



Bang Bang
Sara Schiralli

Strange kind of feels unguided
like the voice of life went
it went bang bang in my head
and now it's just a little exciting
more than perfect timing
it goes bang bang in my head

And in this moment I'm just a little weak
And in this moment I cannot quite find my feet
And in this moment I could see this day leave me
And in this moment I'm wandering effortlessly
And in this moment I have questions burning
they go bang bang in my head

And so I will not deny this
won't even try and fight it
it goes bang bang in my head
like that, that the fever takes hold
and the peoples hands fold
it goes bang bang in my head

And in this moment I'm just a little weak
And in this moment I cannot quite find my feet
And in this moment I could see this day leave me
And in this moment I'm wandering effortlessly
And in this moment i have questions burning
They go bang bang in my head

środa, 30 września 2009

I cummings na mnie

***zgłębij marzenia

zgłębij marzenia
bo slogan cię pożre inaczej
(drzewa są własnymi korzeniami
a wiatr jest wiatrem)
sercu zaufaj
gdy morza ogień ogarnie
(i żyj miłością
choć gwiazdy pędzą wspak)
czcij przeszłość
lecz przyszłość z radością przyjmij
(do tańca z własną śmiercią pójdź
na waszym weselu)
nie przejmuj się światem
jego łotrami i bohaterami
(bo bóg kocha dziewczyny
i ziemię i dzień jutrzejszy)

"I kill boyfriends"



i o mnie i nie o mnie i ja jestem nim i nią i może byśmy się w końcu nauczyli i nigdy sie nie nauczymy. Updike mnie zbawi. "Pary"

Aga i jej małe zatoki - powiedział Janica

Wczoraj i dziś jest o zatokach. Takich, co każą Ci spać cały dzień, bo wtedy nie bolą i o takich, które ci się spokojnie dają zakopać we śnie, wyspach łóżka, kształtach kanap, widzialnej i niewidzialnej otoczce opieki. Dużo kształtów "L", dużo spokoju - jak to w zatoczce, gdzie zwykle chowa się przed czyms, gdzie nie ma ogromu oceanu czy jeziora. Jak wpisuję zatoka czy zatoczka w graficzne google to tez jest nieźle... Niebieskie i zielone, schowane wśód skał, i ciepło. I nie ma wiatru.

Przyczajam się.

czwartek, 24 września 2009

Aga mowi w radio.

Kliknijcie tutaj i potem po prawej Kobieta w Wielkim Mieście (od razu nad Niepełnosprawni w mieście .... ja dyskryminuję, czy mam zły filtr?) i jest Aga. Edgar mi kiedys powiedział, ze ja mówie jakbym mówiła do obcokrajowca, no i chyba ma rację :)

wtorek, 22 września 2009

Jest juz nowa Kajka. Taka niemodna muzyka. Tak potajemnie, co?




Na razie to słyszałam... Chaotycznie wybrane, a nie wiadomo jak.

Co Pan myśli, Monsieur Blecharz?

środa, 16 września 2009

ale w zamian

własny film o piciu club mate w Miejscu, jedzeniu bagietki, która zrobi Przemek, słuchaniu opowieści rozwodowych Dzi i jednoczesnym malowaniu sobie paznokci u stóp (taka kompulsja) , atakach smiechu i wsparciu lepszym niż na filmach o fryzjerze. i to rózowe na górze, pomogło skutecznie i dobrze.
I taki film dziś o kobiecie w Kalifornii, że przetaczają sie burze i rano nie chce wstać z łożka, ale pod prysznicem zdaje sobie sprawę, że morze jest blisko, że dużo rzeczy da się prosto wyjaśnić i że fajnie jak wychodzą prawdziwe uczucia. I ze idzie nad morze i kurtka i mokre włosy i że nawet mozna poczekać.

poniedziałek, 14 września 2009

w zielone

Potrzebuję rośliny. Puste miejsce na oknie. Bo podróż, bo coś. No i teraz pusto. Co tam dać żeby się utrzymało? Kto da prezent?

wtorek, 8 września 2009

Nocne historie

Pamiętam czasy, kiedy moim życiem bardziej rządziły losy postaci z książek, niż rzeczywiste powikłania historii bliższych i dalszych znajomych. Pomyślalam o tym , kiedy o 7 rano postanowiłam wejść w coś innego i wzięłam do ręki "Autonautów z kosmostrady", bo absurd, bo podróż za ktora tęsknię (inny przepływ czasu) bo cytaty - taki głód różnorodności literackich języków, przerobionych przez innych , przeczytanych (SIC!) przez innych. Ksiązki dziejące się w rzeczywistości cooraz bardziej niestety przypominają serial: podobny wiek, ze dwa miasta, podobny status... Teraz albo nigdy. Brakuje różnorodności. Trzeba będzie wrocić do obsesyjnego czytania, tylko czy zdołam? Moze wybierane random filmy? Trzeba coś zamieszać, inaczej stanę tam gdzie inni.

Plan, wyzwanie. Fajnie.

piątek, 4 września 2009

sms od MAMA

Córcia, popraw "tesz" na "też" na blogu. :)
schizofrenia.
dwie anonimowe wypowiedzi pod wczorajszym wpisem, czy one ze sobą wojują?
jednocześnie trzy "na tak" na koncie na fb.

i ja, która dobrze wiem, ze to, ze ja tak czuje spowodowane jest TEŻ ciśnieniem, tez tym, że żle się czuję i że nie mam jeszcze w szafie ubran na jesień i że marzą mi sie takie, których nie znajdę...
i że te dziewczynki sa sliczniusie. tak przyziemnie też, ale też że śmierć w Wenecji i że Dorian Gray i że zaczęla sie era patrzenia na młodośc. że wpisze się zaraz w nikoncząca się tradycję odezw do młodzieży, by sie opamietała, że zdziczenie obyczajów, ze wy gorsi niż my, że my mieliśmy gorzej

u Miloszewskiego w "Domofonie" (ale odniesienie, ale chlopak ma momenty...) jest taki ojciec. że nie trafił w czas, ze na seata pracuje wiecej niz inni, że się nie załapał ani na Pewexy, ani nawet na H&M

u mnie - pamietajcie - jeden z głownych driveów życiowych to zazdrośc. od dawna to wiem. jest oswojona, nie można się jej pozbyc. każdy ma takie swoje brzydkie uczucie, ktore jak pozna - może byc jakims katalizatorem. niekótrzy sie boją, niektórzy zazdroszczą. więc u mnie zazdrośc rodzi zmiany. nie jest tesz szekspirowsko zielona, tylko jakos tak sie spacyfikowała.

"jako przodowniczka nowych czasów" - proszęęęęę.... gdzie? jezeli to dawno i nieprawda? kim ty jestes słodyczku? co, "room on my own"?

pamietam swoja droga, jak w Dużum Formacie był reportaż o rzeczach, które lubimy i ja tam miałam mój domek od Wojtków z Indii. i w tekscie napisałam, że nienawidze Indii. i od razu dostałam taka ilośc telefonów, smsów ze jak tak mozna. a mi sie to wtedy nie podobalo jako koncept najłatwiejszy, jako pigułka szczęścia dla każdego, duchowość jak popcorn. oczywiście to się zmienia, i sama bym tam teraz pojechała żeby się pozbyc księżniczki we mnie, zeby dostać po oczach.

Akceleracja juz byla, teraz bola mnie stawy od tego wzrostu naglego, co sie kiedys kończy (ludzie, korzystajcie, KOŃCZY SIĘ!) , mam rozstepy w mózgu. Tesknie za tym, ale nie wiem jak do tego wrócić. I znów - możę jestem pomiędzy, moze sie jeszcze na coś nie zgodziłam. Moze zaczne wierzyc w boga albo leczyć energią czy eukaliptusem?

A - jak wiadomo - o jakimkolwiek graniu nie mam pojęcia - może dlatego tez denerwuje mnie kultura oparta na piosence, nie na słowie, uczuciu, nawet filmie moze.

I tak, mam dośc tego, ze jak czytam Exklusiva to nie mam pojecia o polowie rzeczy tam. Nareszcie. Gorzej, ze tego szumu nie zastapiło cos innego, jakies takie okrzepniecie i własna ksiązka. Jeszcze poczekam, posiedze na fotelu,popatrzę w okno i zobacze, co sie zdarzy.

czwartek, 3 września 2009

Ze nie ma dla mnie miejsca

Lepkie dni, kiedy wszyscy zaczynają chorować na polska przypadłość - czyli "ciśnienie" i kiedy wszyscy są przekonani, że tylko im tak niedobrze dopóki nie spotkają innych ludzi powinny mieć swoja oficjalna jednostkę chorobową, a przede wszystkim ogólnodostępny lek. Kabina deprywacyjna? Kapsuła SPA (lecz czy i ona nie wkurzy?) , pokoje dzwiękoszczelne wypełnione poduszkami? Dla mnie raczej piwanica na Brooklynie z duzym natęzeniem dźwięków, które wyrzucaja za mnie to co "cisnienie" podnosi.
Po calym dniu nad tekstami, osłabiona chorobą ide do Miejsca, by spotkać tam bandę mniej lub wiecej sklonowanych lolitek. Raczej dziewczyny, raczej w granicy dwudziestu, raczej w legginsach. Raczej chude. Wszystkie inne, a takie same. Każda ma laptop, kazda ma podobne marzenia. Wszystkie chcą do czegos co kiedys nazywało sie showbiznesem teraz nazywa się nie wiem jak, bo nie sledze, ale chyba nazywa sie gazeta. To, czego im zazdroszcze to czas. Kompletnie nie na swoim, moga spokojnie sączyć ekologiczny napój, bo przed nimi wszystko. Zaczyna mnie to uwierac, rozglądam sie za jakimś zlamasem konwencji. Moze ktos kto hip hop? Anyone? Moze jakis zagubiony etnolog co odnawia nagrobki Łemkowskie? Nie mowie, zeby to byl ktos z ksiązka, bo tu tez mnie zezre, ze oni czytają jeszcze (a chiałoby sie wrzucic do przegrodki bez mózgu i nie przejmowac się, że ja nie mam czasu, a potem siły). A tu nic. Rapid growth, development i share. Overshare. Wszedzie muzyka, wszedzie elektro, nikt juz nie slucha Nirvany.
Moze czas sie przenieść? Do obciachowych Włoch, gdzie ciepleji rzadzą kryształki? Jakies wschodnie Niemcy, jakas Alaska. Historie, podróz, powieść. Nie piszecie swoim życiem zadnego nawet opowiadania, i kazde z was , tak bezczelne w braku problemu boli mnie osobiscie. Za oknem przechodzi kolejna partia osób, ktore grają w swoim teledysku o stylizacji, na Nowy Jork a ja zastanawiam sie, czy nie czas na Podgórze choćby. Czy to po prostu poczatek szkoły, czy skończyla sie róznorodność? Moze jakaś Priscilla Królowa Pustyni, czy Tkaczyszyn Dycki z naszymi opowiesciami o przygranicznych wioskach? Dośc mam dziś tak spokojnie i rozważnie. Ale to dobre.

Stupor z nadmiaru wrażeń

Mozna nie lubić Annie Leibovitz. Ja na przyklad nie lubie jej komercyjnej fotografii. Uwielbiam za to jej zdjecie prywatne, osobisty reportaż o życiu. W ważacej kilka kilo książce jest WSZYSTKO. Normatywnie, nienormatywnie, miłośc, codzienność, śmierć, choroba, rodzina, seks, dzieci, Sarajewo, literatura... No i Sontag.

O tej ksiazce jeszcze napisze jakieś opus magnum. Na razie jednak napisze o filmie, który zobaczylam wczoraj. Albo nie. Pozostawił mi w głowie stupor powstaly z tego, ze za dużo. Dziś przypominaja mi się fragmenty. I nie wiem , czy najmocniejszym nie jest ten, że

Yoko Ono nadal płacze jak mówi o Lennonie.

środa, 2 września 2009

moze po tym można przestac już?

usłyszalam dziś specyficzny komplement
"jesteś nieznośnie wolna"
i taki oddech

gorzej, ze wiadomo skąd to, co za tym, wiem ja przynajmniej

sciema? inscenizacja, odczynianie, odszkodowanie?

a może wystarczy i teraz trzeba wrócic do siebie?
tylko gdzie/co to jest?

wtorek, 1 września 2009

Tantum Verde

Że jak ktoś myśli, ze spokojnie i że się da napełnić spokojem, lub niepokojem to nie. Jak mówiła mama Bartka "nie można się napić na zapas i seksu na zapas tez się nie da". Spokoju podobno sie da. Przygody sie nie da. Uczuć moze się da. Patrzę w końcu na takie truchelka czasem, pergaminowe. Moze one po prostu juz nie chca a ja sama to prowokuję - i dobre i złe.

Dostalam dziś zamówiony flakon perfum. Takich, co mi sie zawsze kojarzyły bardzo zmysłowo, nigdy ich nie miałam i gdzies coś kiedyś, takie klasyczne i pieprzowe nuty... Kiedy usilowałam je kupic ostatnim razem - ja , temporary fashion victim - pomylilam Gucci z Pradą. I tak ktos dostal prezent a ja czekałam. I co? Flakon był ze cztery razy większy niż sie spodziewalam. Tyle czegos co kojarzy ci sie z sytuacja wyjątkową, zamkniete w czyms w formie przycisku do papieru? Ufff. Ponad moje siły. I tak ciągle obserwuję i słucham zarzutów wobec mojej zmysłowości. Że za dużo, ze ciagle nie można. I tak. Mi sie wydaje, ze ja nie. Innym, że moze tak... Bujamy się. I czasem czuje sie jakbym parodiowała tę scenę z "Celebrity" ...



Może ludzie nauczą się w końcu jeść i nie hamować. Zajmuje troche czasu, ale potem mozna lubić kawior. Cokolwiek by to nie znaczyło.

PRZYCISK DO PAPIERU.

niedziela, 30 sierpnia 2009

Czyjeś życie czy moje zycie

Nie dzwonię, jeżdże w srodku nocy na koncerty, jem frytki na autostradzie, robie inne rzeczy na autostradzie, śpie w ciagu dnia, opowiadam kawałki filmu. Jestem prowodyrem, hormony mi szaleją. Nie pamiętam, ze wysylam smsy, pamietam przeczytane rozdzialy znalezionej koło "Poradnika dzialkowca" powieści Rotha. Zaczelam tesknic do Nowego Jorku i paru przyjaciól z 2000 roku. Chcę pod namiot w Bieszczady. JA - NIE JA. Fajnie. Dziękuję współ-. Jak ranię, przepraszam.
(Najważniejsi ciagle sa obok, więc chyba ja)

wtorek, 25 sierpnia 2009

Dziura czasowa

Jestem w słonecznej dziurze czasowej, z dala od swoich uprzedzeń, z przychodzącymi cały czas niespodziankami. Nie wiem co się z tym robi, wiec na razie jestem w czasie teraźniejszym, co jak wiadomo - zdarza mi się bardzo rzadko. Kręcimy film, piszemy książkę. Wracam na plan.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Komedowa



Klub Studentów Wybrzeża Żak, lata 60., kawiarnia jazzowa w ogrodzie. Na zdjęciu Zofia Komedowa. Fot. Włodzimierz Martin [jedno ze zdjęć eksponowanych na wystawie "W stronę jazzu", Gdańska Galeria Fotografii MNG 2005.]


Zakopane, 1959. Najsłynniejsze zdjęcie Krzysztofa i Zofii Komedów, moje ulubione - autor Wojciech Plewiński

Krzysztof Komeda, Ustronie Morskie 1951 - Archiwum Zofii Komedowej-Trzcińskiej

Przegladam zdjęcia Komedowej, bo jak teraz inaczej. Siedze w Sopocie, pociąg Monciak-Krupówki pędzi sobie gdzieś tam. Komedowa to jakiś nieszczesny wzrorzec chyba, gdzies to się musialo w mozgu mi zaplątac jakoś... Uwielbiam.
I wszedzie szukam tego Gdańska jak z "Do widzenia , do jutra", tego slońca jak ze zdjęć; Sopotu z historii kryminalnych lat '80 i tylko nie tego, co teraz, bo prawie nie da sie patrzeć.

Dobra recenzja

uwielbiam. Taka, która potrafi Ci powiedzieć nierzadko więcej niz film niż ksiązka. Sztuka coś takiego napisać, skonsensować. I jeszcze pokazac kawałek siebie. Cudowna recenzja. Przysuneła Miłosza bardzo, bardzo blisko.

Cytuje za Gazetą w całosci, bo warto.... Nawet jak sie nie kocha Milosza

W telewizji pokażą film o Miłoszu

Donata Subbotko
2009-08-13, ostatnia aktualizacja 2009-08-13 19:49

"Czarodziejska góra. Amerykański portret Czesława Miłosza" reż. Maria Zmarz-Koczanowicz - 14 sierpnia, TVP Kultura, godz. 12

Czesław Miłosz
Fot. Michał Mutor / AG
Czesław Miłosz
Kiedy w 1972 r. Josif Brodski wygnany z ZSRR przyjechał do Stanów Zjednoczonych, zapytano go, jaki jest jego zdaniem największy poeta amerykański. Odpowiedział: na pewno go nie znacie, nazywa się Czesław Miłosz. Wtedy tylko parę osób kojarzyło, o kim mówi. Ameryka nie wiedziała, że gości jednego z najwybitniejszych poetów XX wieku. Miłosz znany był tam jedynie jako tłumacz polskiej poezji powojennej, głównie Zbigniewa Herberta, oraz profesor literatury słowiańskiej na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Film dokumentalny Marii Zmarz-Koczanowicz z 2000 r. opisuje Miłosza w Ameryce, która stała się z przymusu drugą ojczyzną poety. Opowieść snują jego bliscy (żona Carol i wnuczka Erin Gilbert), przyjaciele (m.in. Robert Hass), amerykańscy pisarze (m.in. Susan Sontag), krytycy literaccy i amerykańscy studenci noblisty. O sobie w Kalifornii opowiada także on sam, chwilami sięgając do swoich wierszy.

Po raz pierwszy pojechał do Ameryki tuż po wojnie w 1946 r., kiedy kontrastujący ze zburzoną Warszawą widok drapaczy chmur "obraził go osobiście". Znalazł się tam w roli attaché w polskiej ambasadzie. Trzy lata później postanowił zerwać z komunizmem i wrócił do kraju. Choć mógł w Stanach zostać na zawsze, uważał, że nie ma tam co robić jako ten, który pisze po polsku. A potem to Ameryka Miłosza nie chciała. Kiedy w 1950 r. biedował we Francji i starał się o powrót do Stanów, odmawiano mu wizy, bo pojawiały się donosy, że jest sowieckim szpiegiem. "Będziecie żałować, bo on kiedyś dostanie Nagrodę Nobla!" - krzyczała wówczas w Departamencie Stanu pierwsza żona Miłosza Janka, jak sam wspominał w swoim "Abecadle".

10 lat później - już po zdobyciu sławy "pisarza politycznego" publikacją "Zniewolonego umysłu" - Ameryka sama go zaprosiła, aby wykładał w Berkeley, gdzie po otrzymaniu profesury osiadł na dobre. Mieszkał na swojej czarodziejskiej górze - w małym domku z ogrodem na wzgórzu Grizzly Peak, pijąc burbon co wieczór przed telewizorem, sporą część amerykańskiego życia wiodąc w "pijackim zwidzie", jak stwierdził w filmie Zmarz-Koczanowicz. Wyobcowany i samotny (sam do siebie słał listy), a jednak w komfortowych warunkach. Pierwsza książka z jego wierszami wyszła w Ameryce dopiero w 1973 r. - kiedy już znudziło go bycie "tłumaczem Herberta" i zaczął przekładać także swoją poezję. Z czasem Miłosz stał się "amerykańskim poetą", co po latach zwątpienia było dla niego przyjemne.

Nagroda Nobla (1980) dała mu swobodę - nie musiał już tłumaczyć Amerykanom, że jest poetą z Polski. Jego znajomy Leonard Nathan, poeta i tłumacz, wspomina, że kiedy Miłosz dostał Nobla, "New York Times" zadzwonił do niego z pytaniem, jakie ten wielki poeta ma hobby. Odparł, że poeci nie mają hobby, tylko obsesje, i że pan Czesław tłumaczy Stary Testament na język polski, na co po drugiej stronie słuchawki zapadła śmiertelna cisza. Może tak zresztą Miłosz chciałby być zapamiętany. Przecież na pytanie Aleksandra Fiuta w "Czesława Miłosza autoportrecie przekornym", jaki obraz siebie byłby mu najbliższy, odpowiadał, że najlepiej by się czuł, "gdyby to był obraz poety hermetycznego, który siedzi w pantoflach i tłumaczy Biblię". Bywał zadziwiony, że uchodzi za myśliciela, a wizerunek jego jako moralisty wydawał mu się humorystyczny. "Ja całe życie się dziwię. Dziwię się, jak układa się moje życie. Nie mogę tego zrozumieć. Same dziwne rzeczy" - mówi Miłosz w filmie. Robert Hass z kolei wspomina, że nigdy nie widział Miłosza tak szczęśliwego jak wtedy, gdy studiował znalezioną w antykwariacie polską książkę z ilustracjami bielizny z przełomu XIX i XX w. Opowiada także, jak kiedyś zastał Miłosza uczącego się litewskiego. Zapytany, dlaczego uczy się akurat tego języka, poeta odpowiedział, że "może to będzie język w niebie".

Oczywiście, wszystkie biografie są fałszywe - mawiał Miłosz, ale film Marii Zmarz-Koczanowicz na podstawie scenariusza literaturoznawcy Andrzeja Franaszka i wydawcy Jerzego Illga świetnie rysuje amerykański portret poety, który nigdy "nie zadomowił się w tamtejszej roślinności". I choć jeździł na coroczny przylot jaskółek nad Zatokę San Francisco, to tęsknił do dębów, lip i buków, a jego depresje gasił zawsze dobry humor żony Carol.

piątek, 21 sierpnia 2009

Chwilowo jestem głęboko zraniony.

Porywający wywiad z Tymonem Tymańskim - Nie złożymy ciała z trupa. Podobnie nie da się zanalizować przyczyny rozpadu miłości. - w UWAGA - Gali...

sobota, 15 sierpnia 2009

Dzień wojska polskiego

Zadzwoniłam do domu, bo chciałam złożyć domowej wersji doktora House życzenia z okazji Dnia Wojska Polskiego (Jerzy był lekarzem wojskowym, skończył WAM). Odebrała mama, powiedziala, ze ojciec jest na dyżurze, ale że rano mieli przygodę... Podobno ojciec długo ubierał się do pracy, mama w tym czasie słuchała Trójki - a tam słuchacze dzwonią i opowiadają co zrobią dziś, w to święto: że na pielgrzymkę idą, że msza, że urlop, ze MB Zielnej to cośtam ... Ojciec wrocił do kuchni jakiś przyczajony. Kiedy w końcu wyszedł z domu mama usłyszała w radio jego glos "a ja właśnie zakladam koszulkę z Jimim Hendrixem i podarte dżinsy i idę na dyżur lekarski. Bo jest rocznica Woodstock!" i puścili mu podobno ktorąś z rzeczy Jimiego. No.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Schadenfreude jako motyw przewodni

schadenfreude miało dla mnie również zawsze taki inny aspekt, że się cieszysz w sytuacji czy z sytuacji, która innych by nie cieszyła, a wręcz odwrotnie. Ale chyba na to się mówi masochiści. Hmm...

KD, Danke!

Wklejamy prezenty



że to zwalczamy tym

Bonjour tristesse

Przyszło zupelnie nagle. A możę wróciło?
Moze ja wróciłam?

Po miesiącu ze stanem szczytowym - kiedy naładowana słońcem nie czułam ani złych uczuć, ani euforycznie dobrych - poczułam dziś rano COŚ. Coś jako pierwsze zaczęło boleć w gardle, porem w brzuchu , potem przeksztalciło się w poczucie samotności, lęk, zadyszkę. A ja - już umęczona tym, ze nic nie jest głębsze, ze wszystko jest ok, że czuje się jak na ciagłym cjaju lub w moim wewnętrznym stanie Kalifornia - poczułam się szczęśliwa. Już wiem, że nie będe wszystkiego przyjmowac ze spokojem, że czas nie bedzie elastyczny, że ludzie będą budzić moje emocje. Wróci zazdrość i ból - tęsknilam juz za nimi. Shopping mall z zadowoleniami powierzchownymi i opalona skóra miną. I jakby na pottwierdzenie tego - wszystko zaczyna świecić innymi literami: plan kinoteatru Uciecha na nastepne dni (Pora umierać / Moje życie beze mnie / Opowieści o zwyczajnym szaleństwie) cytaty z "Sierpnia" ("W lipcu ojciec mój wyjeżdzal do wód i zostawiał mnie z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszałamiających dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie slodki do omdlenia miąższ zlotych gruszek") które sa już no more, bo blask - i to chyba najważniejsze i to chyba powód mojego powrotu - zamienił sie w słońce wrześniowe, temperatura przeszła w chłód. Zacznie się wrzesień

bedzie bardziej pod Czechowa. A ja będe próbowała nie przestraszyc sie tego, ze to juz teraz, że czuję jesień i że nie da się tego zakląć czarami z dzieciństwa - zwykłym sniadaniem z bułki z żóltym serem, bo przecież pomidory też nie mają juz racji bytu...

niedziela, 2 sierpnia 2009

Cały dzień z życiem Filipa Zawady

którego wszyscy znają a ja jeszcze nie. Nie mogłam przestać.
Oczywiście do czasu kiedy znajomy nieznajomy nie zaczął mnie nękać na FB czy na pewno jestem lesbijką. Dla niego mam jedną odpowiedź: NA PEWNO.

stronnictwo kobiet których się nie kocha do szaleństwa bo mają mózgi


welcomes newcomers 

W srodku rozmyslań o Thai-girls kontra ti-gers (nic fajnego)

sobota, 1 sierpnia 2009

Głupi film, cudowna rozmowa

KATHLEEN: My business is in trouble. My mother would have something wise to say. 

JOE: I'm a brilliant businessman. It's what I do best. What's your business? 

KATHLEEN: No specifics, remember? 

JOE: Minus specifics, it's hard to help. Except to say, go to the mattresses. 

KATHLEEN: What? 

JOE: It's from The Godfather. It means you have to go to war. 

KATHLEEN: The Godfather? What is it with men and The Godfather? 

JOE: The Godfather is the I Ching. The Godfather is the sum of all wisdom. The Godfather is the answer to any question. What should I pack for my summer vacation? "Leave the gun, take the cannoli." What day of the week is it? "Maunday, Tuesday, Thursday, Wednesday." And the answer to your question is "Go to the mattresses."

You're at war. "It's not personal, it's business. It's not personal it's business." Recite that to yourself every time you feel you're losing your nerve. I know you worry about being brave, this is your chance. Fight. Fight to the death.

piątek, 31 lipca 2009

Zmienia się mapa

kiedy o niej myślę. Przeskoczyły układy. Znajduję się w innym czasie swoim własnym. Momenty hajpu pojawiły się nagle, nie pamiętałam nawet jak to jest. Wokoło wszyscy gmatwają jak mogą. A ja myslę tylko o tym, ze nie umiem znaleźć sposobu , żeby czytac książki i oglądać filmy. Słuchac muzyki. Czytam w podróży. I znów to samo.


Pomidory po prowansalsku i tabulleh?

Kiedy zimową nocą iGod

Najlepsze blogi według Przekroju i iGod:

igod.tumblr.com
Czajnik vs. toster. Autoportret nakreślony poprzez gust. Piosenka do odsłuchania. Filmik do obejrzenia. Mixtape kanadyjskiego didżeja do ściągnięcia. Kadr z serialu. Czyjś obraz. Do tego złote myśli: „Mam dość lekarzy przepisujących mi leki bez fajnych efektów ubocznych!”, i ważkie pytania: „Zastanawialiście się kiedyś, jaki kolor mają siniaki u smerfów?”. Wszystkie notki na jeden szybki gryz. Nie wiemy, kto za tym stoi, i nie interesuje nas to.

jeszcze Bart, Beata Łyżwa, flaneria....

a mnie coraz ciężej. myślę nawet o kupieniu sobie ajfona, ale nie wyszłabym wtedy chyba z facebooka, całymi dniami śledzę... z resztą to taki ogólny trend w moich neuronach. jak nie oddycham wczuwając się w historię nieznajomych pokoi to podsluchuję was jak rozmawiacie w ogródku w Miejscu.

i łatwiiej mi wyjechać z domu , niż w nim posprzątać, czy to nie symptomatyczne? czas zmienić gniazdo? trafić na inną pólkę?

niedziela, 12 lipca 2009

Beyond History nominowana do tytułu najlepszej ksiązki fotograficznej w Arles

SMS w nocy

Babz, you know our book was nominated for da best book of da year! Not winner, but but incredible you know! Finalist! I am so happy! Yeah! Love!

Vince by Olivier Thebaud

Mam nadzieję, ze w sierpniu przygotujemy z V.D. nową ksiązkę... Lecę do Bru?

Bardzo brudne stopy

Czasami robię - robiąc jednocześnie superrozsądne rzeczy - jedną niezbyt mądrą i hopla. Patrze na swoje stopy - takie nie do domycia nawet "pasztetem z migdałów" i zastanawiam sie czemu w podróży do Arles nie wzięłam pod uwagę Londynu :) Jednoczesnie są one koloru koziego sera na targu w Arles, który jedliśmy z bagietką, i swieżymi figami, melonem i oliwkami z beczki... :))) w pełnym slońcu.
Gdzieś jest z tego wyjazdu mnóstwo zdjęć, w glowie jeszcze nie poukladane, jeszcze spię wewnetrznie, jeszcze dusza nie dojechała do mnie , jak mówią Rosjanie i my.

niedziela, 5 lipca 2009

Chaos z czasem/zadaniowością.

Dawno tak nie zawieszałam się. Czas w domu wykorzystuje na prace, czas tu na włóczenie się, lub kanapę z Wallanderem. Zaangażowanie w innych ludzi, emocje buzują pod skorupką. Chodze z mam po miescie i jest mi dobrze. Śpie w mieszkaniu brata - wakacje we własnym mieście. Powietrze pachnie tak jak w dzieciństwie - stąd wydaje mi sie, ze nalezy mi sie juz lipiec, że gdzie jest autobus przez wsie i morze trochę. W zamian - chaos uczuciowy innych, nasza srodowiskowa telenowela toczy sie dalej.

I stosunek napisać do pojechać zaburzony. Stąd niepokój.

Zakochana w tym zdjęciu.



Od tak dawna wznosiłam życzenia, żeby ktoś z tym budynkiem ćos zrobił.
I proszę. Mamy WARSZAWA POWIŚLE. Czy ja kiedyś mogę w życiu zrobić coś tak fajnego? :)))

środa, 24 czerwca 2009

The Tempest

O ile o 3:20 wczorajszej nocy pojawił sie przede mną Prospero, o tyle juz dzis zdmuchnął go Ariel. Puk, Mnemosyne? Burza, która obudziła mnie nad ranem przyniosła nieoczekiwana czystośc umyslu. Nie dośc, ze jednoczesnie z piorunami slychać było spiew ptaków - co dawalo wrażenie raczej postmodernistycznej, lub po prostu prowincjonalnej opery, gdzie obsługa techniczna zapomniala wyłaczyc jedne z efektów dźwiękowych zmieniając sztukę w wodewil - co przynosilao niezwykłą radość. Moreover, nagle zdałam sobie sprawe z jednej rzeczy: że poczucie bycia w domu polega między innymi na tym, że wiem dokladnie jak będzie brzmiał deszcz splywający po rynnie. I o ile mam to szczęscie, ze rynna nie zmieniła się i nie zmieni się szybko - to moje poczucie tożsamości (za dużo powiedziane, idiotycznie, moze bezpieczeństwa? nieeeeeeee.... ) albo po prostu ja składam sie z tej rynny. Paralelnie - przejeżdzaliśmy z ojcem koło jednostki wojskowej i z daleka zobaczyłam szlaban - wyznaczający wjazd na teren. W jednym momencie przypomniał mi sie magiczny moment unoszenia sie belki, jednak to, co nastąpiło później bylo juz niespodziewane: przypomniał mi sie beton z którego zrobione były schodki, i krok mojego ojca w obszernych, polowych butach ze sprzączkami - ich dudnienie i dzwonienie. Zwinięta w rulon "Polska Zbrojna" czy "Żołnierz Polski" w szafeczce z kwadratowych przegródek. Jestem w tym wszystkimi zmysłami. Droga do ambulatorium i miejsce z rydzami.

Sentymentalizm to nasza choroba rodzinna. Moze nie czulostkowośc, ale głeboka choroba przywiązywania znaczenia do wspomnień. L dzwoni w środku nocy pytając o tekst piosenki, bo to czy pamiętam jest superistotne dla tego kim jest. M przebąkuje cos niewyraźnie pod nosem, ale widać, że trudno mu sie zapomina. Ojciec - lepiej nie mówić.

I we wszystkim tym jest podobno kotwica i ostoja i spokój i tożsamość. Klopoty zaczynają się, kiedy wspomnienie zostaje nam odebrane, zmodyfikowane w czasie teraźniejszym. Ja mam wtedy przybrać postać fundamentalistki i zacząć zabijać. Za wspomnienia, za życie moje , bo przecież jestem przeszłością. W swoim tekscie o "Czwartej siostrze" Głowacki (flinta we flincie?)podpowiada: "W końcu XIX wieku Czechow napisał, że Rosjanie kochają przeszłość, nienawidzą teraźniejszości i boją się przyszłości tak bardzo, że nie zauważają, kiedy przyszłość staje się teraźniejszością, której nienawidzą, a chwilę później przeszłością, za którą tęsknią. " - w tym sensie bywamy Rosjanami. Blokujemy uczucia w teraźniejszości, będziemy mieć moze na nie jeszcze kiedyś czas, na pewno - kochaliśmy sie w przeszłości.

Nie umiem sciągnąć etykietki "moje" z miejsca mi bardzo bliskiego. Nie umiem zakryć obrusem, zasłonic obrazem, zobaczyć przy moim zlewie kogos innego bez ukłucia (a moze umiem tylko jeszcze na to sie nie odważę? moze po prostu "wolę nie" i to jest who I am? kurczowo sie tego więc trzymam znów bojac sie stracić siebie? czy "starą siebie"?) nie wkurzyc sie, ze do tego dzbanka trzeba mieć szacunek, a ryba nad drzwiami ma swoją historię. Moją. Też.

Niech inni wiec będa sobie Lost (opartych podobno na "Burzy" Szekspira) czy bawią w Śnie Nocy Letniej - mojej ukochanej absolutnie. Nie ma tak łatwo z ta rosyjską duszą, zostane sobie Fairy Queen na odległość.






Swoja drogą - wielki szlaban jako magdalenka?





I tak chodzę

najpierw się kłócę, potem kończę książkę, irytuje mnie, wiec zaczynam szukacćnowej lektury. Miotam się, znajduję. Głupia. Kierkegaarda.

"Niekiedy napotykamy nowele, w których osoby reprezentują przeciwne poglądy. Lubi się to kończyć tak, że jedna drugą przekonuje. Czyli zamiast argumentami na rzecz danego poglądu, czytelnik zostaje wzbogacony o historyczny fakt, ze ktoś kogoś przekonał. Uważam to za szczęście, ze niniejsze zapiski nie dają wyjaśnienia w tym sensie" (ALBO-ALBO).

Potem brnę przez Walsera ("kryzys mężczyzn po czterdziestce wtloczonych w ramy konkurencji") do opowiadań Kundery i zastanawiam się, czemu jestem coraz bardziej zdenerwowana ( "Na co czekasz? Rozbieraj się!") i dochodzi do mnie powoli, ze chyba potrzebuję innej energii. Zaczynam przeszukiwac pólki w domu rodzinnym w poszukiwaniu pisarek.

Mało. Zaskakująco. Znajduje w końcu własną Tokarczuk, "Biegunów" i postanawiam zastosować metode wróżenia z Biblii (lub z "Gry w klasy" jak kto woli). I natrafiam najpierw na "komplet": opis samolotu rozpustników ("mikroilości spermy w pępku") a potem na rozdział: "Cecha pielgrzyma".

"Pewien dawny znajomy powiedzial mi, że nie lubi podrózowac sam. Chodzi o to, ze kiedy zobaczy coś niezwykłego, nowego, pieknego, tak bardzo chce się tym podzielić z kimś drugim, ze czuje się nieszczęśliwy, gdy nie ma z kim.
Wedlug mnie nie nadaje się na pielgrzyma"

Może po to to wszystko? Zebym wiedziała jak? Zasypiam po ostatnim słowie jak dziecko.

wtorek, 16 czerwca 2009

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Nie wiem czy wolno mi to przeklejać

ale jednak to zrobię. Bo to jedno z nasprawniejszych , jakie ostatnio. Kryminał krakowski wspina sie na kolejne poziomy i przekracza kolejne granice. Kpina z Miłoszewskiego, Krajewskiego... Kto wie?

Ulubiona scena erotyczna tu:

Półokrągłe obiekty rozgorączkowania jak rtęć w próbówce biegały raz prawo, raz w lewo. Obserwował tak dobrze znane podwójne zmarszczki pod każdą z nich. Usta ledwo nadążały próbując trafić w w najcieplejsze szczytowe fragmenty tych niezidentyfikowanych obiektów wzrostu ciśnienia, , na które kiedyś dal się poderwać. Kryniczanka już dawno waliła mu w oczy, więc stracił cierpliwość i zaczął zdzierać siatkowe pokrycie dolnej części ciała. Wciąż nie podnosząc głowy jeździł nosem po skórze żywej kpiny w poszukiwaniu zapachów, co chwila wpadając w bardziej wklęsły niż zwykle w przypadku damskim, środek brzucha. Najpierw jednak musiał odsłonić dodatki. Zupełnie przypadkiem osłona dodatków pękła na szwie, ale teraz już nikt się tym nie przejmował. Wcześniej nim do dodatków dostał się jednak do znanego świetnie pieprzyka w pachwinie, który za każdym razem oglądał jak najrzadszy na świecie egzemplarz znaczka brytyjskiej poczty. Dalej była już tylko brytyjska królowa, bo polskiej już dziś nie było, a określenie jej madonną jasnogórską zepsułoby sytuację bardziej niż telefon od Poczwarskiego. Królowa ubrana w całe mnóstwo brązowych skrawków norek, które niestety nie były zbyt delikatne, ale w tej sytuacji działały jak najbardziej zachęcająco. Dalej było już gorąco. Po kilku sekundach, dalej było też i słono i mokro. Dalej było już pornograficznie i białkowo. Dalej spadl z krzesła pusty na szczęście kieliszek z Ikea, który jakimś cudem się nie zbił. Dalej żywa kpina wierzgnęła głośno (zarówno ze względu na stęk łóżka jak i na jęk żywej kpiny) spadając z podpierającej ją. Jednocześnie tętno krwi Fleischmanna zaczęło nadawać rytm wszystkiemu co się działo. Cały już zdrętwiały nie potrafił się powstrzymać, bo najpierw dłonie wzięły i jego, a potem zęby zaczęły oznaczać to co chciała cala reszta. Nie mógł się wstrzymywać, bo skończyłoby się żenująco; no może nie żenująco, ale nie tak jakby chciał. Wpięty jak w gniazdko pod napięciem 380 volt jeszcze bardziej stracił kontrolę nad tętnem. Głowa zaczęła mu podrygiwać jak wańka-wstańka, ostatecznie waląc najpierw w ścianę, a potem w krawędź łóżka. Potem już nie bardzo pamiętał. Nie wiedział, że głowa bardzo bolała. To był koniec zapasów energii na ten dzień.

Pornograficznie i białkowo. Zapamietać.

Aga cries in Prague

ze zlości, zaangażowania, niemocy.
Zawsze mnie dziwi to, ze muszę wyjechać z Polski, żeby zobaczyć polską sztukę video (jak wieczorem zadzwonilam do Gutka i opowiedziałam mu o tym video, to on powiedział, że to video widział. W Londynie). Na wystawie monument transformace (monument of transformation) w Městská knihovna obejrzalam "Them" Artura Żmijewskiego oraz Yael Bartana "Mary Wyrównaj z obu stronKoszmary".

Pierwszy mnie tak potwornie rozbił, jednoczesnie angazowalam się i lapalm na tym, ze jak sie zaangazuje, to bedzie koniec, to zaczne należec do tego kraju, dokladnie tego, który zbudowal żmijewski, wpuszczajac do jednego hangaru cztery grupy: polskich Żydów, panie kościólkowe, jakichś narodowców od Szczerbca zakochanych w jednej Polsce katolickiej i grupe pod wezwaniem tolerancji. Nie wiiem czy umiem opowiedziec o tym co sie tam dzieje, ale kolejne odcinki Zimbardo pomieszane z naszym brakiem melting pot, a raczej polewką to chyba jakies okreslenie. Kiedy pisze te slowa zauważam dopiero, jak duzo jednak jest mocnych skrajnosci w kraju, w ktorym mieszkam, problem w tym, ze wydaje mi się, ze dychotomie nie są az tak duże, bo do wiekszości należą te poglady, których ja nie uważam za neutralne... Z drugiej strony, ktos "stamtąd" ma pewnie wrazenie, ze on/ona jest dyskryminowany/a... Tovideo i proba analizowania go powinno wejść do jakiegos kanonu szkolnego. Otwiera takie drzwi, do ktorych na codzien nie mamy dostępu, nad którymi wolimy sie nie zastanawiać. Siedziałm tam na krzesle, które oddała mi pani pilnujaca wystawy (sugerujac zebym już sie tak nie denerwowała) i myslałam jak bardzo daje sie wciagnąc w grę Żmijewskiego na codzień, jak za malo moze? I na ile video Żmijewskiego jest uniwersalne, co zrozumie z niego Czech, a co dopiero Francuz czy Amerykanin ...

Chyba nie do końca to wymowne, wstrzaśnięte, nie zmieszane. Totalnie zywe. Rozdzieranie szat, wyrzucanie przez okno (defenestracja w Pradze popularna...), calopalenie. Włacza mi sie patriotyzm, włacza mi sie tozsamość i chęć walki.

Drugie videao autentycznie doprowadzilo mnie do łkania. No bo jak inaczej?

Na pustym Stadionie Dziesięciolecia Sławek Sierakowski w okulatach vintage, białej koszuli i czerwonym krawacie wygłasza przemówienie:

"Żydzi! Rodacy! Ludzie! Luuudzieee!!!!!

To apel, ale nie apel poległych, tylko apel dla życia. Chcemy, aby do Polski wróciło 3 miliony Żydów i abyście znowu z nami zamieszkali. Potrzebujemy was! Prosimy, wróćcie!

Kiedy was zabrakło, cieszyliśmy się skrycie. Powtarzaliśmy: nareszcie jesteśmy sami we własnym domu. Polski Polak w Polsce, któremu nareszcie nikt nie przeszkadza. A ponieważ ciągle nie byliśmy szczęśliwi, czasem udawało nam się znaleźć jeszcze jakiegoś Żyda i wyprosić go z naszego kraju. Nawet, jak już było wiadomo, że nikogo z was nie ma, ciągle byli tacy, którzy was wyrzucali i wyrzucali. I co? Dziś ze znudzeniem patrzymy na nasze podobne do siebie twarze. Na ulicach wielkich miast wypatrujemy obcych i wsłuchujemy się w ich mowę. Tak, dziś już wiemy, że nie możemy żyć sami. Potrzebujemy innego, a nie ma innego bliższego nam niż wy! Przybywajcie! Ci sami lecz odmienieni. Zamieszkajmy razem. I bądźmy inni, ale niech jeden na drugiego ręki nie podnosi. I głosu niech nie podnosi."

... i tak dalej. Jak nie poczuć winy, smutku, jak nie przytaknąć, że "Dziś ze znudzeniem patrzymy na nasze podobne do siebie twarze." Rozdzierające. Budzi sie we mnie totalny społecznik, zaczynam widziec manipulacje historii, boli, ale jednoczesnie frapuje. Scenariusz supermocnego wystapienia to Kinga Dunin, znów chapeau bas.

Źle mi sie trochę wracało. Ale potem pomyślałam o czeskich nacjonalistach, popatrzyłam na twarze naćpanych, siedemnastoletnich Amerykanek w przedziale i zatęsknilam za eksperymentem spolecznym, jakim jest mój kraj.

niedziela, 7 czerwca 2009

Przerwy podobno nie robią dobrze. Przynajmniej blogom.

Gubi się historia. Zaczyna się poczucie winy, że ktoś już napisał, ze czeka, ze przecież bylam w Pradze i tyle się działo i że co, tak zapomnieć samej? Zbiorę się, napiszę. Ale dziś podróż do Kielc, pośrednio, zeby zaglosować, gwałt na kubkach smakowych mojej mamy - czyli pierwsza jej wizyta w McDonalds i frytki... I całe dziecinstwo w obrazkach zza okna samochodu - jestem maksymalnie przywiązana do lasow mieszanych, ukształtowania terenu, na starośc zrobie się jak Kolski...
Zapachy, jaskółki, dęby i szerokie niebo. Truskawki. Czerwiec.

“…For Heaven only knows why one loves it so, how one sees it so, making it up, building it round one tumbling it, creating it every moment afresh,; but the veriest frumps, the most dejected of miseries sitting on doorsteps (drink their downfall) do the same; can’t be dealt with, she felt positive, by Acts of Parliament for that very reason: they love life. In people’s eyes, in the swing, tramp, and trudge; in the bellow and the uproar; the carriages, motor cars, omnibuses, vans, sandwich men shuffling and swinging; brass brands; barrel organs; in the triumph and the jingle and the strange high singing of some aeroplane overhead was what she loved; life; London; this moment of June.”

Potrzebuję go bardzo. To ubranie mojego kręgosłupa.


niedziela, 31 maja 2009

Partner w zbrodni czyli winda na szafot.

Walcząc z sennością jem śniadanie, oglądam telewizje sniadaniową i mnie przesladuje zapamietywanie. Pamiętanie. Może to nasz polski Sinatra Wodecki o poranku tekstem Mlynarskiego

ale chyba nie. Chyba raczej światło, struktura poranka, rozważania na temat kawy czy nie, zasypiania/przysypiania, podroży chyba jutro o której nie pamietam. Wydaje mi się że mniej pamiętam w pojedynkę (WYDAJE MI SIĘ pisze się samo, naturalnie). Że brak partnera w zbrodni oznacza brak zbrodni. Że długie wieczory nie zapisują się, bo nie sa anegdotą. I przypominam sobie ostatni rok, pocztowki w kalejdoskopie i słowo "wydaje się" staje sie coraz bardziej widoczne w zdaniu.

Kiedys nie umiałam niczym sie cieszyc, dopoki się tym nie podzielilam. Artefakty tego zostałay do tej pory: przygotowane sobie fajne jedzenie nie smakuje mi w ogole, chyba, ze podziele sie z kimś. Nie dzwonię już w postsynchronie i nie opowiadam co się zdarzylo, albo co widziałam, albo jakie jest piekno, żeby je przeżyć. To na szczęście. Brak partnera w zbrodni w relacji zbrodni oznaczal, ze zbrodni nie było chyba, ze we freejazie, jakaś obłedna wyspa mnie. Nie było zachodów słońca, nie bylo muzeow i lata. Jakis taki spadek po domowym kolektywie trojga zrosniętych ze sobą rodzeństwa. Od paru dobrych miesięcy I walk alone, nawet jak pojawia sie ktos obok. Bardzo dziwne doswiadczenie. Zmienia sie pamięć. Przeszłość wspólną pamiętam inaczej, pewnie przez ciągłe odswieżenie z jednoczesną reprodukcją anegdoty czy wrażeniowego odczucia sytuacji. To co zdarzylo się mnie jest czymś innym. Wchodzi w w wieżę krążków ananasa, jedno na drugim w nieskończoność , buduje się na sobie, inaczej się kłączy. Tych wspomnien nie odswieżam tak często, sa tez inaczej zmysłowe. Nie skórnie i nie rodzinno ciepłokrwiście, nie sa kolektywne, nie maja kontynuacji w nastepnych takich samych, jak wydawało sie z tamtymi, ze będą tak ciagłe, ze stanowią kapitał reprodukujący się, produkujący miodową otoczkę ze zlego i dobrego ale chmurę ochronną.

Okres ochronny sie skończył, trzeba samemu hodować niejwiększy pęd fasoli na świecie i piąć sie po nim. Bo w windzie na szafot dobrze jest nawet jak jest źle gdy się rozkłada na dwóch. A w pędzie fasoli bywa kreska w tył i kreska w przód. Tesknie dziś za kłączem. Ono jest, lecz nie przy tym swietle. Nie wiem jak pomaga tu moja struktura czasu, archaizm jak prawie ze świętego Augustyna (istnieje tylko przeszlośc i przyszłośc, teraźniejszość nie istnieje) oraz moje przekonanie, ze w pewnym układzie, a raczej wielu - dobrze jest nawet jak jest źle (zawsze w to wierzylam, ale mój rozespany intelekt mówi, ze to Fromm, ucieczka od wolności) . Że inni tez tak mają słyszałam w refrenie piosenki, którą spróbuję znaleźć. I już. Straszna jest jednak swoja drogą :)



A ponieważ jest dziś dzień ulania się, to mi sie ulało. Pierdolony Program Drugi Polskiego Radia wyswietla mi bowiem w srodku nocy nazwę pewnej miejscowości na zielonym ekranie radia, pozostawiając mnie w nieutulonym wkurwieniu i absolutnym niezrozumieniu tego co jeszcze po takim czasie wystawia mnie na próbę i dlaczego naprawdę moim nadajnikiem nie może być "Kraków" tylko polski przyczółek Jamajki w którym mieszkają wieczni chłopcy.

Najlepsze życzenia, na nową, czystą, monogamiczną drogę życia.

piątek, 29 maja 2009

I tak dzisiaj to, choc ukryte:


bo wczoraj urodzinowo od Gutka w prezencie jazda Alfa Romeo katowicka autostradą i to:


w Katowicach nikt nie tańczy. Bez przesady, ale to była muzyka taneczna, chłopaki z Berlina i Nigerii, a nie nabożeństwo, jakby Miles zmartwychwstał.

Wiec chyba narobiliśmy z Gutkiem obciachu klubowi Hipnoza, ale w końcu wpisuje się to w obciach urodzinowy anyway.

środa, 27 maja 2009

PIS spot z pania Anią

Oglądam i oglądam i strasznie się śmieję. Nie mogłam go znaleźć nigdzie w internecie, ale tu jest krotka historia... Pani Anna Cugier - Kotka, tajna broń PiS, która mruga, kiedy mówi kluczowe zdanie spotu!!! Specjaliści z Lie to me by jej tego nie przepuścili...

Wojna polsko-ruska



a tak się balam, ze będzie źle. Spodziewalam się rodzinnej tendencji reżysera, obawiałam udziału smaej autorki. I jest bardzo dobrze. Sa tam takie momenty, które potrafią sprawić, ze słabe momenty zapomniałam, a zdarza się to mi bardzo rzadko. Brawura. Świetni aktorzy, przerośniece mięsnie Szyca czasem robią całą scenę... Ubrane w plaszczyk z fiuterkiem, nago na balkonie polskiego Visteria Lane (gdzie to jest????). Absolutnie stworzona do takich roli, memblajaca, superzmysłowa Roma Gąsiorowska ( dla mnie to jest wspolczesna polskaBrigitte Bardot, ale taka streetwise, znam z resztą jej działania z Cecko i generalnie szacunek) no i obłedna Sonia Bohosiewicz w błekitnych dżinsikach, która wciąga barszcz zamiast spida.

Taki film który cie wyładowuje. Oni za mnie wciągnęli to wszystko, za mnie się pobili, za mnie Silny wali glowa w mur. Ten film powinien byc w pakiecie z Real Foto Dlugosza, jako manual do Polski.

No i absolutnie idealna scena monologu Gąsiorowskiej. Slide. Tak sie otworzyło. Ja.

wtorek, 26 maja 2009

I w która teraz stronę? :)

Mam,
dzięki za naście smsów urodzinowych
(mój ulubiony "aga wyskoczyła z brzucha a muza wskoczyła do głowy"), szczególnie te puste o północy były wzruszające. Lubię, ze mamy te dwa dni tak kombinowane, że ja się pojawiam i ty obchodzisz, w sumie twoja zasługa, twoja decyzja i twoje geny - krzywe zęby i niebieskie oczy.

poniedziałek, 25 maja 2009

niedziela, 24 maja 2009

...

Wróciłam do doomu i trafilam na piosenke, która kiedyś mialam jeszcze na kasecie, z filmu, który chiałam kiedys obejrzec, ale poniewaz nie sciagalismy wtedy jeszcze filmów, a nowosci nie trafialy do wypozyczalni, nie było na to długo szans:


Dzień jak przeddzień. Ryjowka aksamitna i agresywna. French toasty z truskawkami, film o słoniu w łonie matki, ogladanie penisa slonia, wiadomośc, ze jadra doroslego to 6 kg. Praca, fb, kawa w dresie w Miejscu, antena do radia nie pasuje, M daje mi kartę pamięci do aparatu. Koszyk i obcasy, obiad u Hindusa z Du i MLi obłedne smaki i ciepło śmiechu i nie ide na panel warszawskich przyjaciól, bitter z truskawkami, limonka i IT Crowd oraz Big Bang Theory, potem mały czerwony samochód i obłedne orgazmy - dziesiecu facetów w Tentecie Brotzmana. Fale tak i fale nie. I obłęd. Czerwony samochód i Rekawka : nie ma koktailu z awokado, ale jest z lodów, jest szarlotka z przyjaciólmi pod latarnią, przechodzi pittbull i jamnik, a moje dwie kolezanki się zakochały i wydzwaniaja do mnie szczęsliwe... Lubię cudze szczęście. Mocniej się trzyma niż moje :)

Micchał Janica lubi ludzi, którzy mieszkają w promieniu 5 minut od jego coffe place.


może wtedy spokojnie zrobić u niech zaliczenie, however it may sound.
Z Lynchem dzieli nas chyba wszystko, od tego się zaczęło :) No i nowojorska torebka z Pylones...

czwartek, 21 maja 2009

Ulubiony gatunek filmowy

czyli sushi camera. Przypomniał mi o nim Nogaś, co nadaje z Tokio na FB. Iroiro arigatou gozaimashita!

Mój ulubiony:



I inne:









Nie moge sie doczekać...

środa, 20 maja 2009

Feeeling like ... Dita Pepe




Spotykam, czuje zapach, widzę ruch, kolor skarpetek, widzę żebra i kolor włosów, nakładam sobie historie moje i czyjeś, dodaje trochę filmów, ale przede wszystkim doświadczenie, które się jakoś tak zebrało i nagle wiem: ty bedziesz miał problem ,z ę nie mam tego albumu, ty bedziesz spał za długo, ty będziesz lubił podejrzane materiały, z toba niegdy nie spotkam sie po raz drugi. Dla każdego powinnam: palić nie palić, zrobić porządek w kolorach swetrów, rozmrozić lodówke, zabałaganić. Rozpiąć lub spiąć.

Great expectations. It's not gonna kill me anymore :)

A zdjęcia oczywiście Dity PEPE. Ulibiony projekt, chyba "Gry wizualne"

wtorek, 19 maja 2009

Fly me to the moon


piosenka Agi i mamy.
Dziś ma inny adres.

Delicious


czyli mój weekend w skrócie.

Home and dry



Za oknem niebo się przeciera, i słychać Bolero od mojej nowej sąsiadki, która potrafi zacząć dzień od słuchania Merdith Monk, lub od śpiewania Schuberta (czy ja tu widze jakieś tropy?) a ja nie mogę przestać nucić pod skórą tej piosenki.

Zwróćcie uwage na video. To Tillmans. W niedziele mialam niezwykłą przyjemnośc ogladac film o nim, gdzie pokazana jest scena powstawania tego teledysku. Podjarany Tillmans kupuje sobie kamerę i nastepnego dnia (komentując, ze zawsze cos tam chiał filmowac, i ze to juz któras kamera, ae w sumie nigdy się nie udawało...) udaje sie na plan, aby nakręcić video z Pet Shop Boys. Nie wiem, czy kiedykolwiek będe w stanie zapomniec sceny kiedy Tillmans i jego asystent ogladaja, rozłozeni na kanapach efekty swojej pracy. "Czemu to tak źle wyglada?" - zastawnawia się artysta, który wlasnie wczoraj kupił kamerę. Cudowne momenty. Dawno nie spotkałam sie juz z tak słodka postacią, kims kogo chiałaoby sie zabrac ze soba w rzeczywistośc, zaprzyjaźnić, obserwować, byc obok.

Glany, bojówki, rozciagniety pomarańczowy sweter. W uroczym facecie o solidnym imieniu Wolfgang (brzmi jak Wagner {w ujeciu Woody Allena}, ale przecież to sami szaleńcy: Mozart, nasz znajomy Wolfgang Zurborn {nie oducze sie nigdy tego "nasz"} , który - masywny, przypominajacy Macieja Nowaka - przetańcowuje w transie całe noce na wszelkich festiwalach fotograficznych na świecie...) mozna sie zatopić. Sceny kiedy podlewa kwiaty, układa martwe natury (a nikt ich na świecie tak nie uklada jak on), rozkłada się na kanapie i cały czas podśmiechuje sie charakterystycznie - mogą stac sie czyjąś wskazówką "jak żyć". Otwierając wystawy w Tate Britan czy Guggenheim Muzeum Tillmans ani chwili nie traci swej osobowości rave'owego chłopca. Tak, poszliśmy do tej restauracji - mowi przez telefon - i to ostatnia rzecz, ktorą pamietam z tego wieczoru. Obudziłem się sam. Jesli chesz wiedziec nie poszedłem do łozka sam, ale na pewno obudziłem sie sam. Kac, praca, metro.

I rozczulajace sceny, kiedy po nieudanym pierszym podejściu do teledysku po prostu idzie do metra i zaczyna kręcic myszy. Opowiada pozniej o co chodzi w tej historii. Zaskoczenie, kiedy zobaczyłam, ze faktycznie teledysk został zaakceprowany przez muzyków, było porownywalne tylko z tym, które towarzyszyło momentowi odkrycia, ze zrobił on też przedziwny teledysk do mojej ulubionej piosenki Goldfrapp

filmowej do granic, gdzieś pomiedzy Bondem a Twin Peax, leniwie sączącej sie do ucha... I te szklanki!

No a w filmie o Tillmansie te momenty, kiedy chodzi i podśpiewuje "Oh tonight, I miss you"...


So my baby's on the road
Doing business, selling loads
Charming everyone there
With the sweetest smile

Oh tonight
I miss you
Oh tonight
I wish you
Could be here with me
But I won't see you
'Til you've made it back again

Home and dry
Home and dry

There's a plane at JFK
To fly you back from far away
All those dark and frantic
Transatlantic miles

Oh tonight
I miss you
Oh tonight
I wish you
Could be here with me
But I won't see you
'Til you've made it back again

Home and dry
Home and dry

Far away
Through night and day
You fly long haul tonight
Come to me
You know I'll be here
When you call tonight

Oh tonight
I miss you
Oh tonight
I wish you
Could be here with me
But I won't see you
'Til you've made it back again

Home and dry
Home and dry


Takie to rave'owe życie - jak mi powiedział kiedyś Kuba Dąbrowski.

(jak patrze na jego superduńską twarz to mi sie zawsze przypomina, dlaczego nie ufam Von Trierowi)




czwartek, 14 maja 2009

No i jeszcze

chyba zostanę redakcją krakowskiego Aktivista :)

Holzemer Lynch

Trochę służbowo:
Reiner Holzemer - reżyser filmu o Williamie Egglestonie, który pokażemy na festiwalu w niedzielę 17 maja - przywiezie prezent-niespodziankę: swój najnowszy film o fascynacji fotografią Davida Lyncha. Po projekcji dyskusję z reżyserem poprowadzę ja, Kozak Agnieszka. Mam nadzieję, ze udźwignę, że zdołam :)



krótkometrażowy film Reinera Holzemera
The David Lynch of Photography
18 minut, format 16:9, PAL, maj 2009

W kwietniu 2009 roku David Lynch przyjechał do Monachium obejrzeć ekspozycję w Galery Pfefferle zatytułowaną William Eggleston / David Lynch. Po raz pierwszy prace obu artystów pokazano na jednej wystawie. Porfolio Egglestona z lat siedemdziesiątych prezentowano wspólnie z fotografiami Davida Lyncha zrobionymi w Polsce w latach osiemdziesiątych.

Reiner Holzemer i David Lynch odbyli dwugodzinne spotkanie. Na nakręcenie filmu mieli tylko 50 minut, zaraz potem amerykański reżyser wyjechał do Paryża.

Zaponiałam o waznym kontekscie

tym razem to prezent od Michała Nogasia z Trójki. Otóż Slavoj Žižek w swojej najnowszej ksiażce zajmuje się chrzescijanstwiem i powodami dla których lewak powinien jednak przyjrzeć się chrzescijanstwu i temu, dlaczego nie można oddać na pastwę religijnych fundamentalistów.:

Krytyka Polityczna: Czy Žižek nawraca się na religię chrystusową? Oczywiście nie. Pokazuje za to, że właśnie w chrześcijańskiej nauce o zbawieniu, zbawieniu wszystkich, tkwi wzorzec prawdziwej lewicowej emancypacji.

"Tak, można wyprowadzić bezpośredni rodowód marksizmu z chrześcijaństwa. Tak, chrześcijaństwo i marksizm powinny walczyć po tej samej stronie barykady"...

Kazdy kto słyszał co mowi o konsumpcji, kapitalizmie, manipulijacych mediach oraz pozycji Boga, Chrystusie, co tam sobie wisi na krzyżu - musi zobaczyć to: Mesjasza metamorfoz gwiazd, przepytywanego przez Bruno, jak zmieniłby wizerunek Chrystusa:



Michał, na kolana przed Tobą! :)

Slavoj Žižek w Krakowie

(tytułując tak wpis mam nadzieję, ze podniesie mi staty, a jak!) ...
Nie da się ukryć ze pociąg do Freuda i Lacana mam, ze pluję i krztuszę, lecz jakos tam zahacza, mimowolnie ocieram się bardziej lub mniej. Freuda czytac odmawiam. Czytuje interpretacje. Libie na Freuda paszkwile i Freuda dekonstrukcje. W efekcie - bywam w nim, a one we mnie ( mamy Cię! freudowskie przejęzyczenie!) ... Ale jak ktos w pierwszych słowach wystapienia mowi "Freud" wolałabym , żeby był to Pink Freud. Jednak jak zwykle przed SZ na kolana. Uwielbiam go i jego sloweński angielski. Składnie, które stosuje wymieniając w jednym zdaniu Busha, Hitlera i Chrystusa zasługują na słowiańskiego Nobla, lub nagrode za swojskość.
Nie da sie ukryc, ze Žižek jest oblechem. Smarka się, ociera, ma setke nerwowych odruchów, które przyprawiają o oczopląs, wyglada jakby własnie wciagnął kilo kokainy i nerwowo sie po niej wycierał i pocił (?). Ma spocony, przerzedzony gąszcz loków - równiez gdzies na klacie co podkresla koszulka (chyba ulubiona, bo miał ją i na zdjęciu w Guardianie, troche taka nie na jego wiek, troche taka jak Grek w pracy, troche taka Muji i jak organic cotton, której on nienawidzi, ale nie napiszę czemu bo ten wpis musiałby miec kilometr....) .I to by wszystko było ok, gdyby nie to - że załatwiałam przed wykładem sprawy Miesiąca i juz na sali Auditorium Maximum wpisałam w wyszukiwarke jego nazwisko, żeby pokazać jak wygląda Hiszpance Pauli. No i zobaczyłam zdjęcia z jego ślubu. I tu sie zaczeło. Bo owa anorektyczna pieknośc u jago boku tu

jest jego żoną, a nie córka, co od razu naprowadza nas na własciwe psychoanalityczne tropy...Uff. Pani na zdjęciu jest podobno wykształcona, jest byłą modelką bielizny (Jahwe!) i - jak donosi Anna Dz - "Sierak mówi, ze ma na imię Analia". Jęli nazwali ja tak faktycznie rodzice - para psychoanalityków lacanowskich, to mam tylko nadzieję, ze ... nie nie napisze tego... ale mam nadzieje, ze poczeli ja przed studiami. Podejrzewam, ze widnieją na poniższym zdjęciu, bóg wie co mysląc pod maskami aktorów z niemieckiego serialu puszczanego przed 13tą...


Swoja droga tu Žižek wyglada jak wklejony (moze jednak jest uzalezniony?) ta łapa na tej niewinnej dziewicy uch! zgiecie magazynu mi sie podoba na bukiecie - w sumie obyddwa powiższe zdjęcia moznaby analizowac gofdzinami - piekna i bestia i gnom i sprośny starzec, i człowiek ze wschodu, brodacz z jaskini, ręka w posesive gesture... Najlepiej zrobiłby to oczywiscie on sam. Strasznie na to licze...

Nie bede pisac o tym co mówił, bo jest nie do podrobienia. Mówi, ze przyjaciele nazyywaja go imieniem Castro - bo jak zacznie, nie moze skończyc. Czego nei życzymy mu na drodze małzeńskiej i ja kończe już, bo jak go widze to mi sie otwiera worek ze sprośnosciami. Hawk.

środa, 13 maja 2009

Zawsze zapominam, ze mam biust

ale takie rzeczy mi to skutecznie przypominają. Swoją drogą - los jest cudowny - wylądowałam w spisie osob pod aktualną byłego. Spadek, Kozak, spadek!!!! Hehhehhehehe! "Dobrze się bawię!".