środa, 24 czerwca 2009

I tak chodzę

najpierw się kłócę, potem kończę książkę, irytuje mnie, wiec zaczynam szukacćnowej lektury. Miotam się, znajduję. Głupia. Kierkegaarda.

"Niekiedy napotykamy nowele, w których osoby reprezentują przeciwne poglądy. Lubi się to kończyć tak, że jedna drugą przekonuje. Czyli zamiast argumentami na rzecz danego poglądu, czytelnik zostaje wzbogacony o historyczny fakt, ze ktoś kogoś przekonał. Uważam to za szczęście, ze niniejsze zapiski nie dają wyjaśnienia w tym sensie" (ALBO-ALBO).

Potem brnę przez Walsera ("kryzys mężczyzn po czterdziestce wtloczonych w ramy konkurencji") do opowiadań Kundery i zastanawiam się, czemu jestem coraz bardziej zdenerwowana ( "Na co czekasz? Rozbieraj się!") i dochodzi do mnie powoli, ze chyba potrzebuję innej energii. Zaczynam przeszukiwac pólki w domu rodzinnym w poszukiwaniu pisarek.

Mało. Zaskakująco. Znajduje w końcu własną Tokarczuk, "Biegunów" i postanawiam zastosować metode wróżenia z Biblii (lub z "Gry w klasy" jak kto woli). I natrafiam najpierw na "komplet": opis samolotu rozpustników ("mikroilości spermy w pępku") a potem na rozdział: "Cecha pielgrzyma".

"Pewien dawny znajomy powiedzial mi, że nie lubi podrózowac sam. Chodzi o to, ze kiedy zobaczy coś niezwykłego, nowego, pieknego, tak bardzo chce się tym podzielić z kimś drugim, ze czuje się nieszczęśliwy, gdy nie ma z kim.
Wedlug mnie nie nadaje się na pielgrzyma"

Może po to to wszystko? Zebym wiedziała jak? Zasypiam po ostatnim słowie jak dziecko.

Brak komentarzy: