środa, 24 czerwca 2009

The Tempest

O ile o 3:20 wczorajszej nocy pojawił sie przede mną Prospero, o tyle juz dzis zdmuchnął go Ariel. Puk, Mnemosyne? Burza, która obudziła mnie nad ranem przyniosła nieoczekiwana czystośc umyslu. Nie dośc, ze jednoczesnie z piorunami slychać było spiew ptaków - co dawalo wrażenie raczej postmodernistycznej, lub po prostu prowincjonalnej opery, gdzie obsługa techniczna zapomniala wyłaczyc jedne z efektów dźwiękowych zmieniając sztukę w wodewil - co przynosilao niezwykłą radość. Moreover, nagle zdałam sobie sprawe z jednej rzeczy: że poczucie bycia w domu polega między innymi na tym, że wiem dokladnie jak będzie brzmiał deszcz splywający po rynnie. I o ile mam to szczęscie, ze rynna nie zmieniła się i nie zmieni się szybko - to moje poczucie tożsamości (za dużo powiedziane, idiotycznie, moze bezpieczeństwa? nieeeeeeee.... ) albo po prostu ja składam sie z tej rynny. Paralelnie - przejeżdzaliśmy z ojcem koło jednostki wojskowej i z daleka zobaczyłam szlaban - wyznaczający wjazd na teren. W jednym momencie przypomniał mi sie magiczny moment unoszenia sie belki, jednak to, co nastąpiło później bylo juz niespodziewane: przypomniał mi sie beton z którego zrobione były schodki, i krok mojego ojca w obszernych, polowych butach ze sprzączkami - ich dudnienie i dzwonienie. Zwinięta w rulon "Polska Zbrojna" czy "Żołnierz Polski" w szafeczce z kwadratowych przegródek. Jestem w tym wszystkimi zmysłami. Droga do ambulatorium i miejsce z rydzami.

Sentymentalizm to nasza choroba rodzinna. Moze nie czulostkowośc, ale głeboka choroba przywiązywania znaczenia do wspomnień. L dzwoni w środku nocy pytając o tekst piosenki, bo to czy pamiętam jest superistotne dla tego kim jest. M przebąkuje cos niewyraźnie pod nosem, ale widać, że trudno mu sie zapomina. Ojciec - lepiej nie mówić.

I we wszystkim tym jest podobno kotwica i ostoja i spokój i tożsamość. Klopoty zaczynają się, kiedy wspomnienie zostaje nam odebrane, zmodyfikowane w czasie teraźniejszym. Ja mam wtedy przybrać postać fundamentalistki i zacząć zabijać. Za wspomnienia, za życie moje , bo przecież jestem przeszłością. W swoim tekscie o "Czwartej siostrze" Głowacki (flinta we flincie?)podpowiada: "W końcu XIX wieku Czechow napisał, że Rosjanie kochają przeszłość, nienawidzą teraźniejszości i boją się przyszłości tak bardzo, że nie zauważają, kiedy przyszłość staje się teraźniejszością, której nienawidzą, a chwilę później przeszłością, za którą tęsknią. " - w tym sensie bywamy Rosjanami. Blokujemy uczucia w teraźniejszości, będziemy mieć moze na nie jeszcze kiedyś czas, na pewno - kochaliśmy sie w przeszłości.

Nie umiem sciągnąć etykietki "moje" z miejsca mi bardzo bliskiego. Nie umiem zakryć obrusem, zasłonic obrazem, zobaczyć przy moim zlewie kogos innego bez ukłucia (a moze umiem tylko jeszcze na to sie nie odważę? moze po prostu "wolę nie" i to jest who I am? kurczowo sie tego więc trzymam znów bojac sie stracić siebie? czy "starą siebie"?) nie wkurzyc sie, ze do tego dzbanka trzeba mieć szacunek, a ryba nad drzwiami ma swoją historię. Moją. Też.

Niech inni wiec będa sobie Lost (opartych podobno na "Burzy" Szekspira) czy bawią w Śnie Nocy Letniej - mojej ukochanej absolutnie. Nie ma tak łatwo z ta rosyjską duszą, zostane sobie Fairy Queen na odległość.






Swoja drogą - wielki szlaban jako magdalenka?





I tak chodzę

najpierw się kłócę, potem kończę książkę, irytuje mnie, wiec zaczynam szukacćnowej lektury. Miotam się, znajduję. Głupia. Kierkegaarda.

"Niekiedy napotykamy nowele, w których osoby reprezentują przeciwne poglądy. Lubi się to kończyć tak, że jedna drugą przekonuje. Czyli zamiast argumentami na rzecz danego poglądu, czytelnik zostaje wzbogacony o historyczny fakt, ze ktoś kogoś przekonał. Uważam to za szczęście, ze niniejsze zapiski nie dają wyjaśnienia w tym sensie" (ALBO-ALBO).

Potem brnę przez Walsera ("kryzys mężczyzn po czterdziestce wtloczonych w ramy konkurencji") do opowiadań Kundery i zastanawiam się, czemu jestem coraz bardziej zdenerwowana ( "Na co czekasz? Rozbieraj się!") i dochodzi do mnie powoli, ze chyba potrzebuję innej energii. Zaczynam przeszukiwac pólki w domu rodzinnym w poszukiwaniu pisarek.

Mało. Zaskakująco. Znajduje w końcu własną Tokarczuk, "Biegunów" i postanawiam zastosować metode wróżenia z Biblii (lub z "Gry w klasy" jak kto woli). I natrafiam najpierw na "komplet": opis samolotu rozpustników ("mikroilości spermy w pępku") a potem na rozdział: "Cecha pielgrzyma".

"Pewien dawny znajomy powiedzial mi, że nie lubi podrózowac sam. Chodzi o to, ze kiedy zobaczy coś niezwykłego, nowego, pieknego, tak bardzo chce się tym podzielić z kimś drugim, ze czuje się nieszczęśliwy, gdy nie ma z kim.
Wedlug mnie nie nadaje się na pielgrzyma"

Może po to to wszystko? Zebym wiedziała jak? Zasypiam po ostatnim słowie jak dziecko.

wtorek, 16 czerwca 2009

poniedziałek, 8 czerwca 2009

Nie wiem czy wolno mi to przeklejać

ale jednak to zrobię. Bo to jedno z nasprawniejszych , jakie ostatnio. Kryminał krakowski wspina sie na kolejne poziomy i przekracza kolejne granice. Kpina z Miłoszewskiego, Krajewskiego... Kto wie?

Ulubiona scena erotyczna tu:

Półokrągłe obiekty rozgorączkowania jak rtęć w próbówce biegały raz prawo, raz w lewo. Obserwował tak dobrze znane podwójne zmarszczki pod każdą z nich. Usta ledwo nadążały próbując trafić w w najcieplejsze szczytowe fragmenty tych niezidentyfikowanych obiektów wzrostu ciśnienia, , na które kiedyś dal się poderwać. Kryniczanka już dawno waliła mu w oczy, więc stracił cierpliwość i zaczął zdzierać siatkowe pokrycie dolnej części ciała. Wciąż nie podnosząc głowy jeździł nosem po skórze żywej kpiny w poszukiwaniu zapachów, co chwila wpadając w bardziej wklęsły niż zwykle w przypadku damskim, środek brzucha. Najpierw jednak musiał odsłonić dodatki. Zupełnie przypadkiem osłona dodatków pękła na szwie, ale teraz już nikt się tym nie przejmował. Wcześniej nim do dodatków dostał się jednak do znanego świetnie pieprzyka w pachwinie, który za każdym razem oglądał jak najrzadszy na świecie egzemplarz znaczka brytyjskiej poczty. Dalej była już tylko brytyjska królowa, bo polskiej już dziś nie było, a określenie jej madonną jasnogórską zepsułoby sytuację bardziej niż telefon od Poczwarskiego. Królowa ubrana w całe mnóstwo brązowych skrawków norek, które niestety nie były zbyt delikatne, ale w tej sytuacji działały jak najbardziej zachęcająco. Dalej było już gorąco. Po kilku sekundach, dalej było też i słono i mokro. Dalej było już pornograficznie i białkowo. Dalej spadl z krzesła pusty na szczęście kieliszek z Ikea, który jakimś cudem się nie zbił. Dalej żywa kpina wierzgnęła głośno (zarówno ze względu na stęk łóżka jak i na jęk żywej kpiny) spadając z podpierającej ją. Jednocześnie tętno krwi Fleischmanna zaczęło nadawać rytm wszystkiemu co się działo. Cały już zdrętwiały nie potrafił się powstrzymać, bo najpierw dłonie wzięły i jego, a potem zęby zaczęły oznaczać to co chciała cala reszta. Nie mógł się wstrzymywać, bo skończyłoby się żenująco; no może nie żenująco, ale nie tak jakby chciał. Wpięty jak w gniazdko pod napięciem 380 volt jeszcze bardziej stracił kontrolę nad tętnem. Głowa zaczęła mu podrygiwać jak wańka-wstańka, ostatecznie waląc najpierw w ścianę, a potem w krawędź łóżka. Potem już nie bardzo pamiętał. Nie wiedział, że głowa bardzo bolała. To był koniec zapasów energii na ten dzień.

Pornograficznie i białkowo. Zapamietać.

Aga cries in Prague

ze zlości, zaangażowania, niemocy.
Zawsze mnie dziwi to, ze muszę wyjechać z Polski, żeby zobaczyć polską sztukę video (jak wieczorem zadzwonilam do Gutka i opowiedziałam mu o tym video, to on powiedział, że to video widział. W Londynie). Na wystawie monument transformace (monument of transformation) w Městská knihovna obejrzalam "Them" Artura Żmijewskiego oraz Yael Bartana "Mary Wyrównaj z obu stronKoszmary".

Pierwszy mnie tak potwornie rozbił, jednoczesnie angazowalam się i lapalm na tym, ze jak sie zaangazuje, to bedzie koniec, to zaczne należec do tego kraju, dokladnie tego, który zbudowal żmijewski, wpuszczajac do jednego hangaru cztery grupy: polskich Żydów, panie kościólkowe, jakichś narodowców od Szczerbca zakochanych w jednej Polsce katolickiej i grupe pod wezwaniem tolerancji. Nie wiiem czy umiem opowiedziec o tym co sie tam dzieje, ale kolejne odcinki Zimbardo pomieszane z naszym brakiem melting pot, a raczej polewką to chyba jakies okreslenie. Kiedy pisze te slowa zauważam dopiero, jak duzo jednak jest mocnych skrajnosci w kraju, w ktorym mieszkam, problem w tym, ze wydaje mi się, ze dychotomie nie są az tak duże, bo do wiekszości należą te poglady, których ja nie uważam za neutralne... Z drugiej strony, ktos "stamtąd" ma pewnie wrazenie, ze on/ona jest dyskryminowany/a... Tovideo i proba analizowania go powinno wejść do jakiegos kanonu szkolnego. Otwiera takie drzwi, do ktorych na codzien nie mamy dostępu, nad którymi wolimy sie nie zastanawiać. Siedziałm tam na krzesle, które oddała mi pani pilnujaca wystawy (sugerujac zebym już sie tak nie denerwowała) i myslałam jak bardzo daje sie wciagnąc w grę Żmijewskiego na codzień, jak za malo moze? I na ile video Żmijewskiego jest uniwersalne, co zrozumie z niego Czech, a co dopiero Francuz czy Amerykanin ...

Chyba nie do końca to wymowne, wstrzaśnięte, nie zmieszane. Totalnie zywe. Rozdzieranie szat, wyrzucanie przez okno (defenestracja w Pradze popularna...), calopalenie. Włacza mi sie patriotyzm, włacza mi sie tozsamość i chęć walki.

Drugie videao autentycznie doprowadzilo mnie do łkania. No bo jak inaczej?

Na pustym Stadionie Dziesięciolecia Sławek Sierakowski w okulatach vintage, białej koszuli i czerwonym krawacie wygłasza przemówienie:

"Żydzi! Rodacy! Ludzie! Luuudzieee!!!!!

To apel, ale nie apel poległych, tylko apel dla życia. Chcemy, aby do Polski wróciło 3 miliony Żydów i abyście znowu z nami zamieszkali. Potrzebujemy was! Prosimy, wróćcie!

Kiedy was zabrakło, cieszyliśmy się skrycie. Powtarzaliśmy: nareszcie jesteśmy sami we własnym domu. Polski Polak w Polsce, któremu nareszcie nikt nie przeszkadza. A ponieważ ciągle nie byliśmy szczęśliwi, czasem udawało nam się znaleźć jeszcze jakiegoś Żyda i wyprosić go z naszego kraju. Nawet, jak już było wiadomo, że nikogo z was nie ma, ciągle byli tacy, którzy was wyrzucali i wyrzucali. I co? Dziś ze znudzeniem patrzymy na nasze podobne do siebie twarze. Na ulicach wielkich miast wypatrujemy obcych i wsłuchujemy się w ich mowę. Tak, dziś już wiemy, że nie możemy żyć sami. Potrzebujemy innego, a nie ma innego bliższego nam niż wy! Przybywajcie! Ci sami lecz odmienieni. Zamieszkajmy razem. I bądźmy inni, ale niech jeden na drugiego ręki nie podnosi. I głosu niech nie podnosi."

... i tak dalej. Jak nie poczuć winy, smutku, jak nie przytaknąć, że "Dziś ze znudzeniem patrzymy na nasze podobne do siebie twarze." Rozdzierające. Budzi sie we mnie totalny społecznik, zaczynam widziec manipulacje historii, boli, ale jednoczesnie frapuje. Scenariusz supermocnego wystapienia to Kinga Dunin, znów chapeau bas.

Źle mi sie trochę wracało. Ale potem pomyślałam o czeskich nacjonalistach, popatrzyłam na twarze naćpanych, siedemnastoletnich Amerykanek w przedziale i zatęsknilam za eksperymentem spolecznym, jakim jest mój kraj.

niedziela, 7 czerwca 2009

Przerwy podobno nie robią dobrze. Przynajmniej blogom.

Gubi się historia. Zaczyna się poczucie winy, że ktoś już napisał, ze czeka, ze przecież bylam w Pradze i tyle się działo i że co, tak zapomnieć samej? Zbiorę się, napiszę. Ale dziś podróż do Kielc, pośrednio, zeby zaglosować, gwałt na kubkach smakowych mojej mamy - czyli pierwsza jej wizyta w McDonalds i frytki... I całe dziecinstwo w obrazkach zza okna samochodu - jestem maksymalnie przywiązana do lasow mieszanych, ukształtowania terenu, na starośc zrobie się jak Kolski...
Zapachy, jaskółki, dęby i szerokie niebo. Truskawki. Czerwiec.

“…For Heaven only knows why one loves it so, how one sees it so, making it up, building it round one tumbling it, creating it every moment afresh,; but the veriest frumps, the most dejected of miseries sitting on doorsteps (drink their downfall) do the same; can’t be dealt with, she felt positive, by Acts of Parliament for that very reason: they love life. In people’s eyes, in the swing, tramp, and trudge; in the bellow and the uproar; the carriages, motor cars, omnibuses, vans, sandwich men shuffling and swinging; brass brands; barrel organs; in the triumph and the jingle and the strange high singing of some aeroplane overhead was what she loved; life; London; this moment of June.”

Potrzebuję go bardzo. To ubranie mojego kręgosłupa.