niedziela, 30 sierpnia 2009

Czyjeś życie czy moje zycie

Nie dzwonię, jeżdże w srodku nocy na koncerty, jem frytki na autostradzie, robie inne rzeczy na autostradzie, śpie w ciagu dnia, opowiadam kawałki filmu. Jestem prowodyrem, hormony mi szaleją. Nie pamiętam, ze wysylam smsy, pamietam przeczytane rozdzialy znalezionej koło "Poradnika dzialkowca" powieści Rotha. Zaczelam tesknic do Nowego Jorku i paru przyjaciól z 2000 roku. Chcę pod namiot w Bieszczady. JA - NIE JA. Fajnie. Dziękuję współ-. Jak ranię, przepraszam.
(Najważniejsi ciagle sa obok, więc chyba ja)

wtorek, 25 sierpnia 2009

Dziura czasowa

Jestem w słonecznej dziurze czasowej, z dala od swoich uprzedzeń, z przychodzącymi cały czas niespodziankami. Nie wiem co się z tym robi, wiec na razie jestem w czasie teraźniejszym, co jak wiadomo - zdarza mi się bardzo rzadko. Kręcimy film, piszemy książkę. Wracam na plan.

niedziela, 23 sierpnia 2009

Komedowa



Klub Studentów Wybrzeża Żak, lata 60., kawiarnia jazzowa w ogrodzie. Na zdjęciu Zofia Komedowa. Fot. Włodzimierz Martin [jedno ze zdjęć eksponowanych na wystawie "W stronę jazzu", Gdańska Galeria Fotografii MNG 2005.]


Zakopane, 1959. Najsłynniejsze zdjęcie Krzysztofa i Zofii Komedów, moje ulubione - autor Wojciech Plewiński

Krzysztof Komeda, Ustronie Morskie 1951 - Archiwum Zofii Komedowej-Trzcińskiej

Przegladam zdjęcia Komedowej, bo jak teraz inaczej. Siedze w Sopocie, pociąg Monciak-Krupówki pędzi sobie gdzieś tam. Komedowa to jakiś nieszczesny wzrorzec chyba, gdzies to się musialo w mozgu mi zaplątac jakoś... Uwielbiam.
I wszedzie szukam tego Gdańska jak z "Do widzenia , do jutra", tego slońca jak ze zdjęć; Sopotu z historii kryminalnych lat '80 i tylko nie tego, co teraz, bo prawie nie da sie patrzeć.

Dobra recenzja

uwielbiam. Taka, która potrafi Ci powiedzieć nierzadko więcej niz film niż ksiązka. Sztuka coś takiego napisać, skonsensować. I jeszcze pokazac kawałek siebie. Cudowna recenzja. Przysuneła Miłosza bardzo, bardzo blisko.

Cytuje za Gazetą w całosci, bo warto.... Nawet jak sie nie kocha Milosza

W telewizji pokażą film o Miłoszu

Donata Subbotko
2009-08-13, ostatnia aktualizacja 2009-08-13 19:49

"Czarodziejska góra. Amerykański portret Czesława Miłosza" reż. Maria Zmarz-Koczanowicz - 14 sierpnia, TVP Kultura, godz. 12

Czesław Miłosz
Fot. Michał Mutor / AG
Czesław Miłosz
Kiedy w 1972 r. Josif Brodski wygnany z ZSRR przyjechał do Stanów Zjednoczonych, zapytano go, jaki jest jego zdaniem największy poeta amerykański. Odpowiedział: na pewno go nie znacie, nazywa się Czesław Miłosz. Wtedy tylko parę osób kojarzyło, o kim mówi. Ameryka nie wiedziała, że gości jednego z najwybitniejszych poetów XX wieku. Miłosz znany był tam jedynie jako tłumacz polskiej poezji powojennej, głównie Zbigniewa Herberta, oraz profesor literatury słowiańskiej na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley. Film dokumentalny Marii Zmarz-Koczanowicz z 2000 r. opisuje Miłosza w Ameryce, która stała się z przymusu drugą ojczyzną poety. Opowieść snują jego bliscy (żona Carol i wnuczka Erin Gilbert), przyjaciele (m.in. Robert Hass), amerykańscy pisarze (m.in. Susan Sontag), krytycy literaccy i amerykańscy studenci noblisty. O sobie w Kalifornii opowiada także on sam, chwilami sięgając do swoich wierszy.

Po raz pierwszy pojechał do Ameryki tuż po wojnie w 1946 r., kiedy kontrastujący ze zburzoną Warszawą widok drapaczy chmur "obraził go osobiście". Znalazł się tam w roli attaché w polskiej ambasadzie. Trzy lata później postanowił zerwać z komunizmem i wrócił do kraju. Choć mógł w Stanach zostać na zawsze, uważał, że nie ma tam co robić jako ten, który pisze po polsku. A potem to Ameryka Miłosza nie chciała. Kiedy w 1950 r. biedował we Francji i starał się o powrót do Stanów, odmawiano mu wizy, bo pojawiały się donosy, że jest sowieckim szpiegiem. "Będziecie żałować, bo on kiedyś dostanie Nagrodę Nobla!" - krzyczała wówczas w Departamencie Stanu pierwsza żona Miłosza Janka, jak sam wspominał w swoim "Abecadle".

10 lat później - już po zdobyciu sławy "pisarza politycznego" publikacją "Zniewolonego umysłu" - Ameryka sama go zaprosiła, aby wykładał w Berkeley, gdzie po otrzymaniu profesury osiadł na dobre. Mieszkał na swojej czarodziejskiej górze - w małym domku z ogrodem na wzgórzu Grizzly Peak, pijąc burbon co wieczór przed telewizorem, sporą część amerykańskiego życia wiodąc w "pijackim zwidzie", jak stwierdził w filmie Zmarz-Koczanowicz. Wyobcowany i samotny (sam do siebie słał listy), a jednak w komfortowych warunkach. Pierwsza książka z jego wierszami wyszła w Ameryce dopiero w 1973 r. - kiedy już znudziło go bycie "tłumaczem Herberta" i zaczął przekładać także swoją poezję. Z czasem Miłosz stał się "amerykańskim poetą", co po latach zwątpienia było dla niego przyjemne.

Nagroda Nobla (1980) dała mu swobodę - nie musiał już tłumaczyć Amerykanom, że jest poetą z Polski. Jego znajomy Leonard Nathan, poeta i tłumacz, wspomina, że kiedy Miłosz dostał Nobla, "New York Times" zadzwonił do niego z pytaniem, jakie ten wielki poeta ma hobby. Odparł, że poeci nie mają hobby, tylko obsesje, i że pan Czesław tłumaczy Stary Testament na język polski, na co po drugiej stronie słuchawki zapadła śmiertelna cisza. Może tak zresztą Miłosz chciałby być zapamiętany. Przecież na pytanie Aleksandra Fiuta w "Czesława Miłosza autoportrecie przekornym", jaki obraz siebie byłby mu najbliższy, odpowiadał, że najlepiej by się czuł, "gdyby to był obraz poety hermetycznego, który siedzi w pantoflach i tłumaczy Biblię". Bywał zadziwiony, że uchodzi za myśliciela, a wizerunek jego jako moralisty wydawał mu się humorystyczny. "Ja całe życie się dziwię. Dziwię się, jak układa się moje życie. Nie mogę tego zrozumieć. Same dziwne rzeczy" - mówi Miłosz w filmie. Robert Hass z kolei wspomina, że nigdy nie widział Miłosza tak szczęśliwego jak wtedy, gdy studiował znalezioną w antykwariacie polską książkę z ilustracjami bielizny z przełomu XIX i XX w. Opowiada także, jak kiedyś zastał Miłosza uczącego się litewskiego. Zapytany, dlaczego uczy się akurat tego języka, poeta odpowiedział, że "może to będzie język w niebie".

Oczywiście, wszystkie biografie są fałszywe - mawiał Miłosz, ale film Marii Zmarz-Koczanowicz na podstawie scenariusza literaturoznawcy Andrzeja Franaszka i wydawcy Jerzego Illga świetnie rysuje amerykański portret poety, który nigdy "nie zadomowił się w tamtejszej roślinności". I choć jeździł na coroczny przylot jaskółek nad Zatokę San Francisco, to tęsknił do dębów, lip i buków, a jego depresje gasił zawsze dobry humor żony Carol.

piątek, 21 sierpnia 2009

Chwilowo jestem głęboko zraniony.

Porywający wywiad z Tymonem Tymańskim - Nie złożymy ciała z trupa. Podobnie nie da się zanalizować przyczyny rozpadu miłości. - w UWAGA - Gali...

sobota, 15 sierpnia 2009

Dzień wojska polskiego

Zadzwoniłam do domu, bo chciałam złożyć domowej wersji doktora House życzenia z okazji Dnia Wojska Polskiego (Jerzy był lekarzem wojskowym, skończył WAM). Odebrała mama, powiedziala, ze ojciec jest na dyżurze, ale że rano mieli przygodę... Podobno ojciec długo ubierał się do pracy, mama w tym czasie słuchała Trójki - a tam słuchacze dzwonią i opowiadają co zrobią dziś, w to święto: że na pielgrzymkę idą, że msza, że urlop, ze MB Zielnej to cośtam ... Ojciec wrocił do kuchni jakiś przyczajony. Kiedy w końcu wyszedł z domu mama usłyszała w radio jego glos "a ja właśnie zakladam koszulkę z Jimim Hendrixem i podarte dżinsy i idę na dyżur lekarski. Bo jest rocznica Woodstock!" i puścili mu podobno ktorąś z rzeczy Jimiego. No.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Schadenfreude jako motyw przewodni

schadenfreude miało dla mnie również zawsze taki inny aspekt, że się cieszysz w sytuacji czy z sytuacji, która innych by nie cieszyła, a wręcz odwrotnie. Ale chyba na to się mówi masochiści. Hmm...

KD, Danke!

Wklejamy prezenty



że to zwalczamy tym

Bonjour tristesse

Przyszło zupelnie nagle. A możę wróciło?
Moze ja wróciłam?

Po miesiącu ze stanem szczytowym - kiedy naładowana słońcem nie czułam ani złych uczuć, ani euforycznie dobrych - poczułam dziś rano COŚ. Coś jako pierwsze zaczęło boleć w gardle, porem w brzuchu , potem przeksztalciło się w poczucie samotności, lęk, zadyszkę. A ja - już umęczona tym, ze nic nie jest głębsze, ze wszystko jest ok, że czuje się jak na ciagłym cjaju lub w moim wewnętrznym stanie Kalifornia - poczułam się szczęśliwa. Już wiem, że nie będe wszystkiego przyjmowac ze spokojem, że czas nie bedzie elastyczny, że ludzie będą budzić moje emocje. Wróci zazdrość i ból - tęsknilam juz za nimi. Shopping mall z zadowoleniami powierzchownymi i opalona skóra miną. I jakby na pottwierdzenie tego - wszystko zaczyna świecić innymi literami: plan kinoteatru Uciecha na nastepne dni (Pora umierać / Moje życie beze mnie / Opowieści o zwyczajnym szaleństwie) cytaty z "Sierpnia" ("W lipcu ojciec mój wyjeżdzal do wód i zostawiał mnie z matką i starszym bratem na pastwę białych od żaru i oszałamiających dni letnich. Wertowaliśmy, odurzeni światłem, w tej wielkiej księdze wakacji, której wszystkie karty pałały od blasku i miały na dnie slodki do omdlenia miąższ zlotych gruszek") które sa już no more, bo blask - i to chyba najważniejsze i to chyba powód mojego powrotu - zamienił sie w słońce wrześniowe, temperatura przeszła w chłód. Zacznie się wrzesień

bedzie bardziej pod Czechowa. A ja będe próbowała nie przestraszyc sie tego, ze to juz teraz, że czuję jesień i że nie da się tego zakląć czarami z dzieciństwa - zwykłym sniadaniem z bułki z żóltym serem, bo przecież pomidory też nie mają juz racji bytu...

niedziela, 2 sierpnia 2009

Cały dzień z życiem Filipa Zawady

którego wszyscy znają a ja jeszcze nie. Nie mogłam przestać.
Oczywiście do czasu kiedy znajomy nieznajomy nie zaczął mnie nękać na FB czy na pewno jestem lesbijką. Dla niego mam jedną odpowiedź: NA PEWNO.

stronnictwo kobiet których się nie kocha do szaleństwa bo mają mózgi


welcomes newcomers 

W srodku rozmyslań o Thai-girls kontra ti-gers (nic fajnego)

sobota, 1 sierpnia 2009

Głupi film, cudowna rozmowa

KATHLEEN: My business is in trouble. My mother would have something wise to say. 

JOE: I'm a brilliant businessman. It's what I do best. What's your business? 

KATHLEEN: No specifics, remember? 

JOE: Minus specifics, it's hard to help. Except to say, go to the mattresses. 

KATHLEEN: What? 

JOE: It's from The Godfather. It means you have to go to war. 

KATHLEEN: The Godfather? What is it with men and The Godfather? 

JOE: The Godfather is the I Ching. The Godfather is the sum of all wisdom. The Godfather is the answer to any question. What should I pack for my summer vacation? "Leave the gun, take the cannoli." What day of the week is it? "Maunday, Tuesday, Thursday, Wednesday." And the answer to your question is "Go to the mattresses."

You're at war. "It's not personal, it's business. It's not personal it's business." Recite that to yourself every time you feel you're losing your nerve. I know you worry about being brave, this is your chance. Fight. Fight to the death.