Czasami robię - robiąc jednocześnie superrozsądne rzeczy - jedną niezbyt mądrą i hopla. Patrze na swoje stopy - takie nie do domycia nawet "pasztetem z migdałów" i zastanawiam sie czemu w podróży do Arles nie wzięłam pod uwagę Londynu :) Jednoczesnie są one koloru koziego sera na targu w Arles, który jedliśmy z bagietką, i swieżymi figami, melonem i oliwkami z beczki... :))) w pełnym slońcu.
Gdzieś jest z tego wyjazdu mnóstwo zdjęć, w glowie jeszcze nie poukladane, jeszcze spię wewnetrznie, jeszcze dusza nie dojechała do mnie , jak mówią Rosjanie i my.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz