sobota, 11 października 2008

WO

Sobotnie poranki od wielu lat należą do WO. Czasem potrafią make my day, czasem potrafią go spoil, a czasem szczękościsk. I dziś znów herbatokawa lakier do paznokci i koszmarna okładka, która sama już wnosi niepokój.

Dzisiejszy numer wysokich czytany do kawuni nie zrobi dobrze. Pewnie większość czytelników zacznie nerwowo drapać się, rozglądać na boki i ukrywać gazetę w otwieranej ławie, pod poduszką, szparze pomiędzy meblościanką a ścianką.

Wszystko jest sprawą wyboru.

Rozmowa z Zofią Milską-Wrzesińską z rysunkami Sieńczyka. Niech pierwszy rzuci kamieniem i wszyscy jesteśmy...

Od wczoraj jestem sama z tatą w domu. Gada ze mną, robi mi kanapki z mascarpone, smaży dzikiego łososia, puszcza filmy. Cuuudownie jest. Ale w głowie kołacze się inne:

"Ludzie często noszą w sobie pragnienie odbudowania czegoś, co zniszczyło się w ich dzieciństwie. Chłopcy wychowani przez zimną, wymagającą matkę nie dszukają cieplych serdecznych dziewczyn. Chcą, żeby ich zaakceptowała jakaś zołza. Jesli ojciec był nieobecny, pochłoniety pracą i zamkniety w sobie, to córka moze rosnąć z nadzieją, że spotka mężczyzne podobnego do jej ojca, a on na nią jedną się otworzy." I dalej jest że niekoniecznie zawsze. I ze dużo. Że można skuwiela, ale nie trzeba, że można lodowe królewny, ale potem sie można otrząsnąc, że trzeba się uczyć przechodząc etc.

Strasznie jestem szczęśliwa dziś, że obok nie ma kogos krecącego się ze swoim kubkiem z herbatokawą tak etatowo już. Ciekawi mnie ile osób po tym artykule pójdzie sobie na dłuższy spacer. Kogo dzis będzie nosic?

Mnie ten artykuł strasznie rozgrzesza: robiłam naprawdę dobrą robotę. No i to.

Brak komentarzy: