Jesli by ktos mi kiedys powiedzial, ze będe czuć ciepłą galaretke w sercu na dźwięk nazwy jakiegos klubu sportowego -pewnie bym nie uwierzyła. I jakos tak totalnie naturalnie Cracovia wdarła sie do deseru w moim organiu. Spoczeła sobie w pasiaku i wachluje sie retro wachalarzykiem z napisem "żydy" albo co... Skąd ach skąd? W końcu przegrywac nie lubię, a oni no... najlepsi nie są.
Nazwa taka kosmopolityczna, żydowskie korzenie ma...
Historia ale tak ludzka i retro. Miejska taka, związana z czasem wolnym.
Z parasolkami i starymi korkami szytymi ze skóry.
Z sepiowymi zdjęciami.
Trochę jak u Moniki Piątkowskiej w "Krakowskiej żałobie" trochę jak w pożółkłej gazecie, kronice policyjnej o zwłokach kobiety bez głowy... Cracovia trochę tak gra, jakby nie zauważała zmian.
I te paski maja takie fajne...
O adrenalinie i armatkach wodnych innym razem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz