Cały czas podczytuje Geneta, ale czytając, nagle orientuję się, ze znów wzięłam inna powieść i to tę, którą już czytałam: "Moralny nieład" z ta koszmarna okładka, która zwiastuje Apokalipsę i badania nad histerią ( i Salpetriere, które u profesora Rizera tak super opisane - "Zwróćmy uwagę, że już w klinice Jean Martina Charcota w paryskim szpitalu La Salpetriere histeria jest demonstrowana jako zjawisko z pogranicza sztuki, a w każdym razie wymagające powiązania ze sztuką. Ciało histeryczne staje się artefaktem, a demonstracje histerii w La Salpetriere przypadają, jak wiadomo, na okres upowszechniania się wynalazku fotografii. Kiedy Freud wyprowadza histeryczki z sal pokazowych, oferując im intymność seansów analitycznych, i zastępuje inscenizację przez tzw. talking-cure, główną rolę zaczyna pełnić opowiadanie i refleksja nad opowiadaniem (rozważanie metafikcjonalne) We współdziałaniu literatury i patologii zadanie literatury polega na tym, by ukazać i wyzwolić zawarty immanentnie w patologicznych dyspozycjach pierwiastek ogólnoludzki, a zwłaszcza jego walor kulturowy.") ale przecież te opowieści sa tak piękne jak rysunek na puszce z ciastkami albo domek gdzieś tam w Kanadzie ( i znów cytat tym razem z Britney: I get to go to a lot of overseas places, like Canada...) może taki jak tu
a moze taki jak w Soku z Żuka...
a moze taki jak w Soku z Żuka...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz