Moje ulubione momenty w podróży to zawsze wejście w życie innej osoby. Przypadkiem.
Podglądam, podsłuchuję - wiem, że do momentu jak tego nie widać - nie zrobię tym krzywdy osobie , której nigdy więcej w życiu nie spotkam.
Japonka, która pisze - jeszcze z trudem - pamiętnik po angielsku: o tym, że smutno jej , bo wysłała walentynkę do samej siebie, bo nie ma teraz chłopaka... I że w Japonii "life was just about fun" ale teraz już wie, że jeśli bezie z chłopakiem , to po to, żeby dał jej poczucie bezpieczeństwa...
I jeszcze Pakistanka lat 15 , która odbiera telefon od rozhisteryzowanej matki, która otworzyła list do niej od chłopaka. Mała jest niewzruszona: pełen mejkap, ta bezczelność brytyjskiej nastolatki połączona z poczuciem honoru lub po prostu gigantyczną pewnością siebie. Pyta, czemu list został otworzony, czy ojciec brał w tym udział. Każe matce przeczytać sobie list na głos. I mówi: mamo, myśl logicznie - co wynika z tego listu. Bo dla mnie jest jasne , że ta cipa jęczy, bo mnie NIE przeleciał. No? No widzisz. Dzięki, że podzieliłaś sie ze mną swoimi uczuciami - kończy z lodowata twarzą. Po czym wraca do frytek.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz