poniedziałek, 4 lutego 2008

Przypadki chodza po mailach.

Kurczę, pamiętam jak rok jakiś temu znalazłam wiadomość, że jest taka dziewczyna, co fotografuje, jeździ z chłopakiem stopem po świecie i jest fajna. Tyle pamiętam.

I dziś dostaje maila ze stopką :

"życie tu i teraz, najlepiej jak sie tylko da, bez wieszania
poprzeczki zbyt wysoko, jest życiem szczęśliwego człowieka"
Kinga Choszcz (1973-2006)

Jak widzę datę śmierci 2006 to od razu biegnę, żeby się zupdejtować.
zwłaszcza, jeśli trzecia cyfra daty urodzin jest 7 lub 8...

Przeczytałam doniesienia z pola walki o jej życie, trochę więcej o niej, list jej chłopaka.
Obejrzałam zdjęcia z podróży dookoła świata. Taki anty National Geographic. Kompletnie osobiście, o wiele fajniej jak gejzer opisuje sie przez czynność kąpieli w nim.

Z drugiej strony człowiek czyta: "wylądowaliśmy w Nowym Jorku z 600 dolarami i chcieliśmy zwiedzić świat". Rany. Ja bym poszła na Chinatown :) Pełen respect. Choć wiadomo jak dawkuje sie adrenalina...

Z drugiej strony fascynujące - popatrzeć jak rozwijała sie Kingi kobiecość. Taka mała myszka w okularach zmieniła sie w pewną siebie dredziarę.

No i najfajniejsze: mama Kingi, która zamiast okryć sie kirem jedzie w głąb Afryki znaleźć dziewczynkę, którą Kinga wykupiła z niewolniczej pracy. Mała mieszka chyba teraz z nią w Polsce, jest druga córką. Lubie takie kobiety, które sie nie poddają nawet w obliczu śmierci.
Jeśli kiedykolwiek mi sie coś stanie mam nadzieję, że ludzie przekują to w coś ciekawego, nową przygodę zamiast po prostu sie smucić.
Jak umrę, zróbcie mi zadymę :)

Brak komentarzy: