czwartek, 10 stycznia 2008

Andrzej Kramarz w Zpaf i Ska.


Napisałam tekst do tej wystawy....
Wklejam , go , bo niezły chyba....

Vanity Fair

..."Mieli przeważnie mikroskopijne kuchnie, często nie do użycia, i zdekompletowane zestawy, gdzie zbłąkało się parę szlachetniejszych sztuk. Na stole delikatne, rżnięte szkła sąsiadowały z "musztardówkami", noże kuchenne ze srebrnymi łyżeczkami o trzonkach zdobnych w herby. "

"Rzeczy" Georges Perec

Nie można przejść obojętnie w niedzielny poranek obok stanowisk na krakowskich Grzegórzkach, gdzie pod Halą Targową odbywa się swoiste odwrócenie vanity fair w tradycyjnym tego słowa znaczeniu – targowiska próżności. To raczej vanity fair w odniesieniu do spuścizny Koheleta i drugiego znaczenia owego pojęcia po angielsku: „targowisko marności”.

Targ dzieli się na dwie – nierówne – części.

Jedna to szlacheckie i arystokratyczne dobra, art deco i biedermeier sprzedawany przez wesołą gromadkę kobiet z przeszłością i mężczyzn po przejściach. To tu możemy mówić o targowisku próżności: biżuteria, meble, szable, szklanki... Kobierce i patefony. Wszystko to stare lub starsze a im starsze tym droższe, bardziej zbyteczne, bardziej rzadkie i ulotne. Motywy wanitatywne układają się tu same jak u starych mistrzów: błyska srebro, puste świeczniki sąsiadują ze wzrokiem martwych postaci ze starych zdjęć. Każdy ze sprzętów oddaje swoją duszę, „Manę” po swoim poprzednim właścicielu/właścicielach w posiadanie kupującemu. Po co jednak kupującemu dusza przedmiotu? Czy targowisko przyciąga niewolników designu, miłośników starych rzeczy „z duszą”, ludzi, którzy poszukują nowego oblicza w rzeczach starych? Na Grzegórzkach widać dokładnie to, o czym pisał Lowry w „Pod Wulkanem” : jak " (...) nieobliczalne są dobrodziejstwa cywilizacji, niewymierna jest siła produkcyjna wszystkich rodzajów bogactw zrodzona przez wynalazki i odkrycia naukowe. Wprost niepojęte są wyczyny płci ludzkiej w celu uczynienia ludzi szczęśliwymi, wolniejszymi i doskonalszymi."

Druga część targowiska, ukryta przy nasypie kolejowym, chaotyczna i kolorowa to śmietnik, krakowska odmiana japońskiej Dream Island [1] nazywana z polotem „Aleją Żuli”, „Aleją Skazańców” czy „Hyde Parkiem”. Dla wielu to kraina nostalgii. Kasety magnetofonowe z przebrzmiałymi przebojami często sprzed urodzenia kupującego, plastikowa biżuteria, buty z lat ’50, ’60, ’70, ’80 – czesto bez pary... Kamionkowe naczynia z motywem jelenia i kieliszki do wódki ukryte w pocisku... Brokaty, szmaty, armaty. Wszystko „prawie sprawne”, „do naprawy”, „do dekoracji”. Większość z tych sprzętów, rzeczy to współczesne Vanitas: nie symbole śmierci, śmierć prawdziwa ukryta w autku bez kółka czy lalce bez rączki. Korku od perfum (butelka się zbiła) jednym kolczyku(szalona sylwestrowa noc Anno Domini 1964...).

To również pole walki klasowej: to tu spotkamy - jak u Pereca – rżnięte szkło koło musztardówek, tu uczymy się co „lepsze” a co „gorsze”. I widzimy komu się kiedyś (czyli zazwyczaj „przed wódką”) powodziło a komu zawsze było od tak...

Obydwie części targowiska łączą się w jednym: niezwykłej różnorodności. Andrzejowi Kramarzowi udało się wyciągnąć z chaosu przedmiotów niezwykłe kompozycje. Hitler ma tułów z miecza, a Barbi garbi się koło Nikifora... Jedne to zapisy chorych obsesji, inne – całego życia.

Czy „Mana” wszystkich tych przedmiotów przeszła na fotografa? Czy umarł choć trochę ich małą śmiercią nieaktualności, braku właściciela, znoszenia wiekowych „ciał”? Czy zyskał energię z szalonych kompozycji?



[1] Dream Island czyli Youme No Shima to sztuczna wyspa w zatoce tokijskiej, która powstała całkowicie ze śmieci. Miała rozwiązać jeden z największych problemów japońskiej metropolii a stała się wylęgarnią much.

Brak komentarzy: