od dłuższego czasu wydawało mi się, ze albo kogoś nie lubię, ale bo mam syndrom wypalenia zawodowego, albo geny zaczęły mnie upodabniać do niektórych nieruchawych członków rodziny. Zasypiałam o 17 nie mogłam się zmusić do pracy, Paryż spedziłam w stanie półprzytomnym usiłując się urwać z niezaczętej imprezy i marząc o łóżku. Marznąc i widząc przez szare okulary.
No i myslałam że to wszystko psychosomatyczne jest. Że ja po prostu nie che wejśc do jakiejś rzeki, ze jestem niezdolna, głupia i leniwa. Nieruchawa. Że berk mi czegoś, ze autoagresja, ze te mądre psychoanalityczne terminy.
A tu niespodzianka - mój stan jest superusprawiedliwiony jakimis medycznymi terminami na które są drogie silne lekarstwa. Bo stwierdzilam że jestem twardziel i nie doleczyłam poprzedniej infekcji tak z 5 tygodni temu. I ona sie przysnuła jak smuga. I teraz mam papier na niechęć do imprezowania, na gadanie głupot i zapominanie terminów. Na teksty nieoddane.
I moge go sobie powiesić nad łozkiem i nie mysleć, ze brzydka, głupia i sobie wmawia.
środa, 19 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz