sobota, 1 listopada 2008

Mmsy czesko-chińskie


Żeby je odczytać muszę wejść na jakąś stronę, wpisać kod, potwierdzić i zamiast spodziewanej Pragi ukazuje się mur chiński.

Nic takiego, ale ta masa ludzi na drugim zdjęciu... Wpisuje je trochę bardziej dla siebie, żeby nie trzymać na komputerze... I od razu oczywiście The Lovers/The Great Wall Mariny i Ulaya. Obydwoje zdecydowali się przemierzyć Mur Chiński. On szedł z zachodu, ona ze wschodu. Spotkali się po dziewięćdziesięciu dniach w połowie drogi i zdecydowali się na rozstanie. Taki marinowy performance - bez kompromisu, prawdziwy, wymagający wysiłku i czasu. Emocjonalny, bo oni ida do siebie tęskniąc, chcąc się zobaczyc, mysląc o swojej artystycznej wspólpracy a potem psssst. Pamiętam jak pierwszy raz oglądałam jego zapis i nie mogłam sie nadziwić co to jest - nic wtedy nie wiedziałam o performance... A potem zobaczyłam w NY Marinę. Cudownie zliftingowaną, prawie jak Olga Lipińska w tekscie Zygmunta. Ale też nieobliczalną. Taką, która nadal zamknie się w szklanym domu na parę miesięcy, by badać samotnośc i ciało.

Co do pierwszego tylko zdanie z porannej lektury Atwood "Powieki, nie same oczy, które uderzały wrogim błękitem letniego nieba w pełnym blasku słońca, błękitem, który cię z miejsca eliminuje".

Brak komentarzy: