O ile o 3:20 wczorajszej nocy pojawił sie przede mną Prospero, o tyle juz dzis zdmuchnął go Ariel. Puk, Mnemosyne? Burza, która obudziła mnie nad ranem przyniosła nieoczekiwana czystośc umyslu. Nie dośc, ze jednoczesnie z piorunami slychać było spiew ptaków - co dawalo wrażenie raczej postmodernistycznej, lub po prostu prowincjonalnej opery, gdzie obsługa techniczna zapomniala wyłaczyc jedne z efektów dźwiękowych zmieniając sztukę w wodewil - co przynosilao niezwykłą radość. Moreover, nagle zdałam sobie sprawe z jednej rzeczy: że poczucie bycia w domu polega między innymi na tym, że wiem dokladnie jak będzie brzmiał deszcz splywający po rynnie. I o ile mam to szczęscie, ze rynna nie zmieniła się i nie zmieni się szybko - to moje poczucie tożsamości (za dużo powiedziane, idiotycznie, moze bezpieczeństwa? nieeeeeeee.... ) albo po prostu ja składam sie z tej rynny. Paralelnie - przejeżdzaliśmy z ojcem koło jednostki wojskowej i z daleka zobaczyłam szlaban - wyznaczający wjazd na teren. W jednym momencie przypomniał mi sie magiczny moment unoszenia sie belki, jednak to, co nastąpiło później bylo juz niespodziewane: przypomniał mi sie beton z którego zrobione były schodki, i krok mojego ojca w obszernych, polowych butach ze sprzączkami - ich dudnienie i dzwonienie. Zwinięta w rulon "Polska Zbrojna" czy "Żołnierz Polski" w szafeczce z kwadratowych przegródek. Jestem w tym wszystkimi zmysłami. Droga do ambulatorium i miejsce z rydzami.
Sentymentalizm to nasza choroba rodzinna. Moze nie czulostkowośc, ale głeboka choroba przywiązywania znaczenia do wspomnień. L dzwoni w środku nocy pytając o tekst piosenki, bo to czy pamiętam jest superistotne dla tego kim jest. M przebąkuje cos niewyraźnie pod nosem, ale widać, że trudno mu sie zapomina. Ojciec - lepiej nie mówić.
I we wszystkim tym jest podobno kotwica i ostoja i spokój i tożsamość. Klopoty zaczynają się, kiedy wspomnienie zostaje nam odebrane, zmodyfikowane w czasie teraźniejszym. Ja mam wtedy przybrać postać fundamentalistki i zacząć zabijać. Za wspomnienia, za życie moje , bo przecież jestem przeszłością. W swoim tekscie o "Czwartej siostrze" Głowacki (flinta we flincie?)podpowiada: "W końcu XIX wieku Czechow napisał, że Rosjanie kochają przeszłość, nienawidzą teraźniejszości i boją się przyszłości tak bardzo, że nie zauważają, kiedy przyszłość staje się teraźniejszością, której nienawidzą, a chwilę później przeszłością, za którą tęsknią. " - w tym sensie bywamy Rosjanami. Blokujemy uczucia w teraźniejszości, będziemy mieć moze na nie jeszcze kiedyś czas, na pewno - kochaliśmy sie w przeszłości.
Nie umiem sciągnąć etykietki "moje" z miejsca mi bardzo bliskiego. Nie umiem zakryć obrusem, zasłonic obrazem, zobaczyć przy moim zlewie kogos innego bez ukłucia (a moze umiem tylko jeszcze na to sie nie odważę? moze po prostu "wolę nie" i to jest who I am? kurczowo sie tego więc trzymam znów bojac sie stracić siebie? czy "starą siebie"?) nie wkurzyc sie, ze do tego dzbanka trzeba mieć szacunek, a ryba nad drzwiami ma swoją historię. Moją. Też.
Niech inni wiec będa sobie Lost (opartych podobno na "Burzy" Szekspira) czy bawią w Śnie Nocy Letniej - mojej ukochanej absolutnie. Nie ma tak łatwo z ta rosyjską duszą, zostane sobie Fairy Queen na odległość.
Swoja drogą - wielki szlaban jako magdalenka?
Sentymentalizm to nasza choroba rodzinna. Moze nie czulostkowośc, ale głeboka choroba przywiązywania znaczenia do wspomnień. L dzwoni w środku nocy pytając o tekst piosenki, bo to czy pamiętam jest superistotne dla tego kim jest. M przebąkuje cos niewyraźnie pod nosem, ale widać, że trudno mu sie zapomina. Ojciec - lepiej nie mówić.
I we wszystkim tym jest podobno kotwica i ostoja i spokój i tożsamość. Klopoty zaczynają się, kiedy wspomnienie zostaje nam odebrane, zmodyfikowane w czasie teraźniejszym. Ja mam wtedy przybrać postać fundamentalistki i zacząć zabijać. Za wspomnienia, za życie moje , bo przecież jestem przeszłością. W swoim tekscie o "Czwartej siostrze" Głowacki (flinta we flincie?)podpowiada: "W końcu XIX wieku Czechow napisał, że Rosjanie kochają przeszłość, nienawidzą teraźniejszości i boją się przyszłości tak bardzo, że nie zauważają, kiedy przyszłość staje się teraźniejszością, której nienawidzą, a chwilę później przeszłością, za którą tęsknią. " - w tym sensie bywamy Rosjanami. Blokujemy uczucia w teraźniejszości, będziemy mieć moze na nie jeszcze kiedyś czas, na pewno - kochaliśmy sie w przeszłości.
Nie umiem sciągnąć etykietki "moje" z miejsca mi bardzo bliskiego. Nie umiem zakryć obrusem, zasłonic obrazem, zobaczyć przy moim zlewie kogos innego bez ukłucia (a moze umiem tylko jeszcze na to sie nie odważę? moze po prostu "wolę nie" i to jest who I am? kurczowo sie tego więc trzymam znów bojac sie stracić siebie? czy "starą siebie"?) nie wkurzyc sie, ze do tego dzbanka trzeba mieć szacunek, a ryba nad drzwiami ma swoją historię. Moją. Też.
Niech inni wiec będa sobie Lost (opartych podobno na "Burzy" Szekspira) czy bawią w Śnie Nocy Letniej - mojej ukochanej absolutnie. Nie ma tak łatwo z ta rosyjską duszą, zostane sobie Fairy Queen na odległość.
Swoja drogą - wielki szlaban jako magdalenka?