piątek, 22 stycznia 2010

Pani Robinson

Przeczytałam rano wiadomośc o żonie premiera Irlandii Pólnocnej, i troche pomyslalam, ze to kara boska dla tego dziwnego kraju, w ktorym bija się o te same głupie zasady, tylko, ze po dwóch stronach. Że jeśli jest jakaś pani bóg, to ona się teraz tam mocno śmieje. A cała historia napawa mnie optymizzmem, kiedy opowiem ją sobie inaczej niż media. Oczywiście niepokoi mnie ta wersja z defraudacją pieniedzy, ale cóż... Nie dość że Pani Robinson jest piękną kobietą koło sześćdziesiątki to jeszcze do tego - podobno - od lat nie wierzy w monogamię (a raczej, kurde co za bład, monoandrię!!!). Polecony jej opiece przez jednego z jej kochanków na łożu smierci (nota bene rzeźnika - "Chłopiec rzeźnika" nabiera nowych kontekstów) syn staje się jej kochankiem. Podobno nie jest pierwszy w cudzołóżu premierowej, ma 19 lat i nie umie się zachowac, kiedy Pani Robinson daje mu pieniądze pozyskane od lobbystow, więc chłopak i znika, no ale taki już nasz kobiecy los. Kiedy cała historia wychodzi na jaw, mąż - premier wybacza cudzołóstwo, żona idzie do szpitala psychiatrycznego mówiąc o depresji, a Irlandia Północna śpiewa przebój z filmu "Absolwent".

Dlaczego mnie to cieszy? Nie tylko dlatego, że - jak mawiał choćby Eric Rohmer (choć dopatrzenie się tego w jego filmach jest pewnego rodzaju akrobacją) - świat jest fabułą.

Również dlatego, ze Pani Robinson - w mojej wersji opowieści - pokazała światu, ze sześdziesięcioletnia kobieta moze chcieć romansu i seksu, że możliwy jest związek między dziewiętnastolatkiem i sześcdziesięciolatką. Ze oparty na pieniadzach i władzy powiecie? A na czym innym opierają się związki dziewiętnastoletnich kobiet i i sześdziesięcioletnich panów? I chyba nie sa oni zazwyczaj w tak "dobrym stanie" jak Pani Robinson... Godząca nota bene żarliwą religijnośc i wiarę poliandrię! Której wybacza mąż (super z jego strony) a ona sama, żeby uniknąć hałasu ukrywa się w szpitalu przed wścibskimi dziennikarzami, czytajac sobie pewnie książki. Lobbysci dostali za swoje, premier bedzie miał urlop, dziewiętnastolatek wymarzoną knajpkę. Czy wyliże się Irlandia? Oby nie, a przynajmniej niech nie wraca do tego skostniałego systemu cnoty i "to nie my".

Czekając dziś na coś dostałam do rąk stare czasopismo, w którym opublikowano badania z '95 i teraz (lato 2009). I usmiechnelam się na zaskakujące różnice: że wtedy na kobietę prezydenta zaglosowalaby tylko 20 % facetów, a teraz 70%, ze do operacji biustu wtedy naklanialby partnerkę co drugi facet, teraz tylko jakieś 20%. Zmienia się.

Jednocześnie rano mama czyta mi o parytecie, który ja bardzo kręci. We Francji w zarzadach firm (gdzie seksizm zbiera największe żniwo - choćby sprawa Jordan Wimmer, która pozwała swojego szefa Marka Lowe - świetny artykuł o tym TU - swoja droga w sądzie Lowe uzywa argumentu, ze nie jest monogamistą i w życiu miał wiele kobiet: czy analogicznego argumentu moze użyć Pani Robinson? nie mówiąc juz o tym, ze Lowe, tak samo wiedziony przez wladzę jak ona, jest po prostu ropuchą, a pani Robinson atrakcyjną kobietą) bedzie musiało zasiadac 40 % kobiet. Moja automatyczna reakcja jest - dlaczego nie 50%? Oczywiście rozumiem - jak piszą w artykule, ze parytet jest żenującym narzędziem i straszne jest, że do niego trzeba się odwoływac, ale skąd to 40%? Nie mozna już było iśc na całość, co? To w końcu nadal mniejszość - jesli jeszcze weźmiemy pod uwagę to, ze podobno kobiety rzadziej zabieraja głos i nadal nie nauczone sa walczyc o swoje - te 40 procent to tak naprawdę 30, moze 20... To niech zaczną mówić, tak? Walczyć o swoje, tak? A probowaliscie kiedyś? Ostatnio mi sie to zdarzyło: trzech facetow, dwie dziewczyny, decyzje do podjęcia. Zaproponowałayśmy rozwiazanie. 2,5 h pózniej, kiedy gadali, gadali, "kogucili", opowiadali sobie wewnetrzne dowcipy, mierzyli, sprawdzali - doszli "empirycznie" do naszego rozwiązania. Cieszy mnie to w jakims sensie... Przynajmniej będą mieli w nie wiarę, bo przecież nie mieliby, gdyby po prostu "dziewczyny powiedziały"...

Anyway. Pani Robinson to dzisiejszy trop. Obejrzałam przed chwilą "500 Days of Summer" (po polsku chyba "500 dni milości" - jak zwykle w polskim tlumaczeniu kawa na ławę! dobrze, ze nie 300, albo coś... no i pomijamy cierpienie w tych dniach milości, w końcu to integralna część) no i tam obecnośc "Absolwenta" cudownie gra. To chyba pierwszy film, który tak poczułam, ale poczułam "pokoleniowo", bo oprócz tego poważnie wybil mnie z równowagi. To znaczy, ze ciesze się, ze jest reżyser, który wie co to Moleskin, jakie piosenki nam puszcza w knajpie, jak się hipstersko ubrac - że jest czuły na nas, na świat. I nie przesadza. Nie robi efektu "Maja Kleczewska pokazuje w teatrze jak wygląda dyskoteka", nie. Nie robi tez totalnego hipster porn. Jest sobie. Troche o dziwakach, troche o dziwakach, ktorymi każdy z nas jest (ciekawe czy tak było tez z "Absolwentem"?), o takich co nie wiedza co z nimi dalej (w ksiązce "Absolwent" to główny motyw). Jest tam też ta taka nasz pokoleniowa zajwka na szczegół, na paralelę - ty i ja to samo - a mzoe to jest stała zajawka i nie jaramy sie wcale tym, że ja meksykańskie, ty na parze? Niestety też - i to oczywiście sprawilo, ze się popłakałam - jest ta nasza zajawka na epizodyczność. Kocham ją i nienawidze zarazem. Kiedy w filmie jestem "nią" - kocham, kiedy "nim"- rycze jak bóbr. Ale byłam po obu stronach. I - choć boli jak cholera tych co ma boleć - to trzeba to sobie obejrzeć. Jedyne, czego bym sobie zyczyła kompletnie nie życzac sobie, bo wierze, ze brokenheart (wbrew architecture of happiness ;) nadaje jednak jakiejś wagi życiu - to to, zeby sekwencje naprawde mijały tak szybko jak w tym filmie, a po Summer, była Autumnn soooooooo fucking quickly. Because it's not :)

1 komentarz:

maggot pisze...

chyba nie trafił do mnie ten film. zawiało mi z niego takim pokoleniowym chłodem, aż wypisałam się na parę dni do pokolenia moich dziadków. serio, tam jest bardzo dużo pustki, a bohaterowi do autentyczności brakuje fundamentów z solidnej nastoletniej depresji. wypełnia znudzenie i zobojetnienie miłością? nie przekonało mnie.
podsumowując - soudtrack jest zajebisty, trailer jest zajebisty, film jest słaby.
pozdroszejset