sobota, 5 lipca 2008

OK. To jade na wakacje chyba.

Najchętniej bym sie przykryła z głową, bo znowu sie ostatnio okazało, ze jestem bardziej chora - już nie bardziej niż się światu wydaje, ale bardziej niż sama przed sobą jestem się w stanie przyznać. Więc odpuśćcie sobie dobre rady, poklepywanie po pleckach, ze będzie dobrze i niewiarę w to, że mogę być permanentnie zafiksowana, smutna, przybita i nadal żreć prochy. Tak jest i tak będzie. Zamiast na cztery łapy spadam teraz na łeb. Zmienia się na szczęście jego kształt.
I mimo tego, że chce pod kołdrę nadal marzy mi się paralotnia :) - to trzyma mnie przy życiu, a raczej wstawaniu rano z łózka.
Co ciekawe ze stanu przekonania o tym, ze tylko mnie jest źle i że inny sobie szybciej radzą (bo przy starzejącej się tkance pojęcie prędkości lizania ran się już liczy) wybijają mnie telefony o 12 w nocy - inni tez mają problemy i przychodzą na do mnie na kanapę, żeby je opowiedzieć. I nie tylko ja wymyślam głupie scenariusze i nie tylko ja nie kontroluje złości i nie tylko ja wstydzę się siebie samej. Dorastamy. Wszyscy. Nie mamy pojęcia jak :) żadnych bobofrutów ani samochodów z kratką. Pełne rozpierdolenie środowiska artystów i intelektualistów, bez rozmnażania , z pozorami wolności. Brakiem samorealizacji po stronie kobiet z realizacją po stronie nr 2. Czyli norma Woolf, Cunninghama i innych.

Całe dzieciństwo marzyłam o tym, żeby pojechać do Prowansji. No to jadę i chuj. Może tam tez mają kołdry :))))))))))))))

Megaekshibicjonizm - ale już nie mogę.

Bon Voyage Aga.

Brak komentarzy: